poniedziałek, 1 grudnia 2014

kurs rysowania

co mam na oku: na oku mam taką fajną kieckę.. ;)

nie o to chodziło... to jeszcze raz:
co mam na oku: na oku mam cienie Manhattanu  Eyemazing Effect kolor NY CITY GIRL 56C

co poza tym: poza tym ubiłam dzisiaj schabowe, ziemniaki właśnie pieką się w piekarniku, a syn naładowany antybiotykiem - to poza tym

samopoczucie: ech, szkoda gadać, bez słońca ja nie umiem żyć


Dzisiaj wam pokażę, jak mi wychodzą kreski na powiece. Pewnie stare wyjadaczki będą się ze mnie śmiały lub żal im się mnie zrobi, jak zobaczą moje malunki, ale może jakieś początkujące w tej sprawie jak ja czytaczki ucieszą się, że nie tylko one radzą sobie tak, jak radzą. Ja w każdym bądź razie się nie wstydzę, że jestem w tym kiepska - dopiero się uczę i już.
No to może miejmy to już za sobą - oto fotki. Najpierw z wczoraj, potem z dzisiaj. Te wczoraj robił mi mój nadworny fotograf - Myster, a te dzisiaj zrobiłam sama z pomocą młodszego pomocnika, który mówił mi, co widzi w "okienku" :)


wczoraj





dzisiaj




Jako się rzekło jest to totalna amatorszczyzna. Powiem wam, że w lustrze wszystko w mojej twarzy wydaje mi się jako tako znośne, natomiast kiedy zobaczę siebie na zdjęciu, to cały czar pryska. Trudno, uczę się z tym żyć, choć proszę nie myślcie, że skoro zamieszczam kawałki siebie na blogu, to znaczy, że uważam me zdjęcia za piękne. Nie, nie, nie. Po prostu uczę się do siebie dystansu.

Ok, dosyć tej psychologii.
Jak widzicie, kreska wychodzi mi dość krzywo, poszarpane toto, powychodziło poza swój tor, cienka i mało efektowna, ale jest. Teraz pozwolę sobie na osobiste recenzje.

Po pierwsze pisak Eveline, który zakupiłam w przekonaniu, że takim narzędziem łatwiej nauczę się rysunku oka. Otóż chyba nie. Wracają do mnie słowa nauczyciela rysunku, malarstwa i wszelkich innych sztuk plastycznych - jakość narzędzia, jakim malujesz, tworzysz ma znaczenie. Możesz kupić tanie kredki czy farby i możesz nimi malować, ale nigdy nie osiągniesz takiego efektu i nie poczujesz takiej satysfakcji, nie zachwycisz się tak kolorem, jak przy użyciu lepszych materiałów (oczywiście nigdy takie słowa nie padły - nie dosłownie, ale same powiedzcie, że ładnie się tu prezentują, prawda?;)). I teraz mogę to potwierdzić - pisak nie jest dobry do malowania na powiece. Bo. Pisak ma tępą końcówkę, nie ślizga się na powiece, nie jedzie gładziutko, tylko potyka się, gubi kolor, szoruje i skrzypi niemal. A powieka ma swoją strukturę, nie jest gładką powierzchnią, marszczy się pod wpływem nacisku, dąsa i grymasi. I teraz nie wiesz - rozciągać powiekę, trzymać ją, czy raczej naciskać mocniej pisakiem, żeby w końcu wykrztusił to, co ma wykrztusić. Powiem wam, że ani jedno ani drugie nie działa dobrze. Dlatego tak sobie myślę, że lepiej jednak od razu kupić sobie taki eyeliner w tuszu, z małym wąskim pędzelkiem - przypuszczam, że poślizg będzie miał dobry i może łatwiej będzie się nim rysowało. Poza tym takim pisakiem, jaki mam w posiadaniu, nie sposób, będąc amatorem jak ja, bawić się grubością tej linii. O ile jeszcze cieniznę przy rzęsach namaluję jakoś, to jak chcę tą linię pogrubić przy zewnętrznym kąciku oka, to nie mogę - pisak nie pisze, nie tworzy kolejnej warstwy, próbuję go bokiem do powieki ustawiać, żeby grubszą stroną pisać, ale wcale to nie działa. I jak same widzicie, linia jest cienka, tak samo gruba na całej długości - mało efektowna. A na pierwszym zdjęciu od góry widać wyraźnie moje nieudolne próby pogrubienia linii. Nic dodać, nic ująć.
Dajcie więc sobie spokój z pisakami (no chyba, że pisaki innych, droższych firm są lepsze - tego nie wiem).

A teraz krótka i druzgocąca recenzja cieni, które, wierzcie mi, mam dzisiaj na sobie. Nie widać, prawda? No nie widać! Porażka jakaś. Cienie Manhattanu kupiłam po raz pierwszy w życiu i po raz ostatni. Na palecie prezentują się piękne, pastelowe kolory, natomiast na powiece ich po prostu nie widać. Zero różnicy między kolorami (mam ich tam cztery!), jedyny efekt, jaki otrzymujemy, to połyskująca powieka. No trochę to dla mnie za mało. Kupiłam w promocji i zupełnie bez sensu. Są na maksa pudrowe, więc na pędzelku zostaje tylko puder, gubiąc gdzieś w przestrzeni kolor. Zdarza się.

A, i jeszcze mały komentarz do moich brwi, bo niektóre z was mogą być oburzone ich stanem. Otóż, świadoma praw i obowiązków wynikających z prowadzenia takiego bloga oświadczam, że z własnej, nie przymuszonej woli NIE DEPILUJĘ BRWI już od chyba roku jakiegoś, bo tak chcę.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz