piątek, 5 grudnia 2014

świeżo malowane

rano: pomalowałam oczy różowymi cieniami i narysowałam na powiece kreskę moim nowym eyelinerem

potem: odbyłam z synem wizytę kontrolną u lekarza - idzie ku dobremu :)

teraz: suszę paznokcie, dlatego tego posta piszę w karkołomny sposób - byle tylko lakier nie ucierpiał


Tak, tak, moje drogie, ćwiczeń kreskowania ciąg dalszy. Na Facebooku rozgorzała dyskusja na temat kresek na powiece malowania, fajnych produktów i uciążliwości związanych ze stawianiem kreski nad przysłowiowym "i". Konkluzja jednak była jedna i wyraźna - kreska musi być.

Wczoraj wybrałam się na spacer po Rossmannie i kilka "kwiatków" z tego spaceru przyniosłam. Jakich, o tym niżej nieco, natomiast teraz ZOBACZCIE, jaką żem krechę dzisiaj namalowała moim nowym nabytkiem.





No, i jak myślicie? Jest poprawa? Szczerze powiedziawszy wybrałam ujęcia, na których powieka prezentuje się nieco lepiej, są tam albowiem krzywizny - raz doliny, a raz góry, od czasu do czasu jakaś przełęcz, aż się zasapać można. Ale myślę sobie, że generalnie nie jest najgorzej. Czym to zrobiłam? Kupiłam sobie w promocji (8 zł!) eyeliner Eveline Liquid Precision eyeliner 2000 procent. Jest to tak zwany z angielska long lasting, czyli teoretycznie powinien się trzymać na oku tak długo, jak trzeba. Ja go mam od rana do teraz (16:56) i jest ok. Eyeliner ten ma końcówkę bardziej pisakową niż pędzelkową, sztywną - prowadzi się po oku genialnie. Przez to, że jest mokra, końcówka ta w niczym nie przypomina swego nieudolnego kolegi z firmy, eyelinera w pisaku. Sunie gładko, łatwo wyznaczyć grubość linii rysując albo czubkiem "pędzelka" albo bokiem. A przy tym, co dla mnie póki co bardzo istotne, wszelkie wyjazdy poza plan łatwo usunąć wacikiem do uszu zamoczonym w mleczku do demakijażu. Czyli korekta w czasie aplikacji jest jak najbardziej możliwa. Ja jestem zadowolona i po poprzednim, przykrym doświadczeniu, czuję się podniesiona na....kresce :).

Co jeszcze sobie wczoraj kupiłam i czy już coś, oprócz eyelinera, wypróbowałam?

...ależ oczywiście!

Generalnie postawiłam na wypróbowanie rzeczy tanich. Najdroższe tutaj było serum do rzęs Eveline 8w1 Total  Action, kosztowało 14 zł z hakiem, No, ale z tego, co tu piszą, złapałam pana boga za nogi! Nie uwierzycie, ale działa na osłabione, łamliwe, bez połysku, krótkie, cienkie, wyblakłe, wypadające i wolno rosnące rzęsy! Czyż to nie cudowne?! Za jakiś czas będę miała odżywione, dwa razy gęstsze i dłuższe rzęsy! No genialnie! A tak serio, to z nadzieją, że coś z tego, co piszą jest prawdą, postanowiłam spróbować. Można stosować to serum jako bazę pod mascarę i na noc, jako odżywkę. Na razie zastosowałam dwa razy, więc za szybko, żeby coś mówić.

Zachęcona pochlebnymi opiniami na YouTubie kupiłam sobie kolejny tusz do rzęs (jeszcze nigdy, ale to przenigdy w moim życiu nie miałam trzech mascar na raz w swojej kosmetyczce!). Jest to tusz miss sporty Studio Lash , Instant volume. Podobno robi na oku efekt sztucznych rzęs i jeśli tak jest w istocie, to ja będę raczej zadowolona. Jeszcze go nie próbowałam, więc na razie opinii, że tak powiem, nie mam.

I moje wielkie odkrycie i zaskoczenie jednocześnie. Kredka do ust Lovely Color wear, long lasting lisptick. Kupiłam bez przekonania, ale kolor mi się spodobał (napisali tylko, że ma nr 2) i tania była (jak wszystko tej firmy), więc wzięłam. Objawienie, moje drogie, rewelacja! Moje usta są suche, cierpię za każdym razem, kiedy pomadka ślicznie podkreśla suche skórki na moich wargach, kiedy ich ani nie przykrywa, ani nie nawilża. Ta kredka to robi. Fajnie się prowadzi po ustach, przykrywa kolorem od konturu do kontury (łatwo sobie tą kredką kontur wyznaczyć), nie wysusza, choć pokrywa trochę matowo, ma przyjemny zapach - no, do niczego nie mogę się przyczepić. 

A nie jest to pierwszy mój kontakt z kredką do ust. Uwiedziona reklamą kupiłam kiedyś kredkę "matującą, ale nawilżającą" firmy Revlon za 50 zł (!!!). Słuchajcie, nie wiem, do czego służyć ma ta kredka, ale na pewno nie jest jej zadaniem pokrywanie ust. Wyglądała okropnie, za nic nie mogła chwycić się moich warg, żeby na nich zostać, straszyła tylko szczątkami koloru na moich ustach. Ogromne rozczarowanie - za tyle pieniędzy marna jakość. 

Z kredką Lovely jest dokładnie odwrotnie - doskonała moim zdaniem jakość za naprawdę niewielkie pieniądze. I kolejny raz przekonuję się, że w świecie kosmetyków nie zawsze to, co jest drogie, jest dobrej jakości i odwrotnie. Kredka niestety występuje w niewielu kolorach, ale jeśli wam jakiś kolor się spodoba, to polecam - wypróbujcie. Ja na pewno sobie jeszcze jakąś kupię.

 I jeszcze krem. Nigdy nie miałam niczego tej firmy, ale ponieważ opis na pudełku mi odpowiadał
i cena była milutka (13 zł z groszami), to kupiłam. Krem BARWA występuje w dwóch wersjach: krem siarkowy antybakteryjny matujący i krem siarkowy długotrwale nawilżający. Ja kupiłam ten drugi. Dzisiaj rano nałożyłam go na twarz i muszę przyznać z ukontentowaniem, że przyjemnie nawilża i pachnie. Do teraz czuję na skórze komfort, żadnego ściągnięcia i innych przykrych niespodzianek. Tak więc jestem zadowolona z zakupu (jakby co, to jest w Rossmannie w promocji :)), a jeśli jeszcze będzie walczył z niedoskonałościami, tak jak obiecuje producent, to na pewno przez jakiś czas będzie moim numerem 1.


No cóż, paznokcie się wysuszyły, słowa mi się wyczerpały, a mąż podrzucił mi połowę mandarynki. Czas kończyć :)

Pozdrawiam i macham dziko ręką na pożegnanie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz