czwartek, 11 grudnia 2014

na twarz, cz. 3

... czyli rzućmy na sprawę nieco światła

mój dzisiejszy makijaż: zwrócił pozytywną uwagę pewnych osób

mój dzisiejszy makijaż: nie był w sumie niczym szczególnym

a mimo to mój dzisiejszy makijaż sprawił, że spotkały mnie dzisiaj przyjemne chwile :)


Dzisiaj kończę mój trój-odcinkowy wywód literacki o konturowaniu twarzy. Poprzednio  było o krainie cienia na naszej twarzy, dzisiaj niech więc nastanie światło.

Światło, będąc przeciwnością cienia na twarzy, jest jednocześnie dopełnieniem owego. Będzie to Yang dla naszego Ying, równoważenie,  którym zapewnimy sobie całościowy fajny efekt na twarzy. Światło, inaczej niż cień, ma wyłonić optycznie pewne części naszej twarzy. Przypuszczam, że można by sobie darować tę część w makijażu, samo cieniowanie też zagra i spełni swoją rolę, ale uważam, że nie warto rezygnować z rozświetlenia. To właśnie światło (proszę nie mylić ze "świeceniem się") odświeża naszą cerę, daje jej młodzieńczy, wypoczęty wygląd. Osobiście jestem ZA światłem na twarzy.

Cerę rozświetlamy po tym, jak zostanie zafluidowana (grrrr. co za słowo mi tu wyszło...), zapudrowana i wyrzeźbiona cieniem. Rozświetlamy mniej więcej takie oto rejony twarzy:


Jeśli nałożylibyśmy to zdjęcie na to z postu poprzedniego, to uzyskamy całość konturowania. 

Twarz rozświetlamy produktami zdecydowanie jaśniejszymi od pudru, jakim pokryłyśmy całą twarz, te rejony mają się "odbijać" (z zastosowaniem zasady umiaru). Na rynku jest sporo produktów do rozświetlania - są w postaci sypkiej, sprasowanej (po prostu pudry), kremowej, często też korektory pod oczy mają właściwość rozświetlania. Każdy z nich ma inną ilość wat - w zależności od tego, czy lubicie wyraźny efekt czy tylko sugestię światła, możecie wybrać ten odpowiadający waszym potrzebom. Z mojego, małego jeszcze, doświadczenia wynika, że rozświetlacze w kolorze skóry mniej świecą (to znaczy odbijają się), niż te w kolorze niemal białym. Z tymi ostatnimi uważajcie - można sobie zrobić niefajny sylwestrowy wręcz look, jeśli nałożymy tego za dużo. Ja ostatnio kupiłam rozświetlacz essence (ma kremową konsystencję), biały niemal właśnie, i zanim położę go na twarz, to rozcieram go między palcami i delikatnie wklepuję w skórę - inaczej świeciłabym "długimi" i kierowcy z naprzeciwka migali by mi w złości, przeklinając kobietę za kierownicą ;). Z kolei rozświetlacz w kulkach, który posiadam, w ogóle nie zaspokaja moich potrzeb - ja jednak muszę widzieć to światło, a nie tylko mieć świadomość, że je tam i tam nałożyłam. Ale tak jak mówię - każda z nas wybiera to, co uważa dla siebie najlepsze i to co lubi - ja lubię rozświetlenie widzieć.

Co do narzędzi, to jego wybór zależy od postaci produktu. Te w pudrach potrzebują pędzla. Te w kremie mogą być aplikowane mniejszym pędzelkiem, gąbką na mokro lub, tak jak ja na przykład robię z moim essence - palcami. Byle z wyczuciem :)

Gdzie naświetlamy? Ano, jako widać na załączonym zdjęciu - to może tym razem od góry.

Macie na czole takie fajne dwie kreseczki pionowe, tuż nad brwiami? Nie, pewnie nie macie :).
No a ja mam, zmarchy te nie są już wcale zależne od moich emocji - kiedy marszczę czoło strapiona kłopotami i , gdy czoła nie marszczę. Ale nawet jeśli ich nie macie, to rozświetlajcie sobie ten trójkącik, stojący do góry nogami. Generalnie mam wrażenie, że dużo światła w okolicach oczu (plus ten błysk w naszym w oku) daje jakże pożądany efekt zmniejszenia ilości przypisywanych nam lat. Stąd też zaznaczone na zdjęciu trójkąty młodości pod oczami, o których pisałam w innym poście. Rozświetlamy te miejsca tylko i wyłącznie dla własnego dobra :D.
Zwężałyście nos, cieniując jego boki? To teraz zgrabnie go wydłużcie, wysmuklcie dając mu światełko wzdłuż kości idącej przez środek nosa. Nie od samej nasady i nie do samego czubeczka, ale tak przez środek jego środeczka.  
Bruzdom idącym od zewnętrznych kącików nosa ku zewnętrznym kącikom ust (proszę, nie mówcie, że ich też nie macie!) mówimy papa, wyciągając tam skórę światłem właśnie.
Jeszcze trochę światła nad ustami i na środku brody, żeby środek twarzy "wyszedł" nam na widok, boczne partie chowając przez to jeszcze bardziej (cudownie wyszczuplona twarz). 
W materiale, który oglądałam na YouTube prowadząca powiedziała, że nakładamy też światło na miejsce, które powstało między cieniem pod kością policzkową a cieniem na linii żuchwy. W sumie - myślę sobie, czemu nie. I tak też czynię. 

Do znudzenia będę wam przypominała i uczulała na to, aby wszelkie granice, które powstały teraz między światłem a cieniem nie były jak ów symbol Ying-Yang, tylko żeby łagodnie przechodziły jedno w drugie, dając w całości efekt przyjemnie wyglądającej cery. Ja, jak już nałożę brązer, rozświetlę twarz i nałożę róż na policzki (o różu innym, pewnie następnym razem), to całość omiatam jeszcze dużym, czystym pędzlem do pudru. Wtedy wszystko to, czego nie dojrzałam, nie zatarłam odpowiednio, jeszcze ma szansę być roztarte.  

I taka prośba przy okazji do tych, którzy widzą mnie od czasu do czasu: jeśli zauważycie na mojej twarzy efekt maski, sztuczności, to proszę - powiedzcie mi o tym. Szczerze.


Na koniec jeszcze obiecany filmik o konturowaniu - tak, żeby wszystko stało się jasne.



Pozdrawiam serdecznie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz