sobota, 28 marca 2015

MOVE!

Rób coś kobieto, nie zastygaj, bo dobrze wiesz, że jak już wejdziesz w taki marazm, to pozbierać się nie będzie łatwo! Rozmawiaj z chłopakami, nie zasypiaj, nie czytaj całymi dniami, uśmiechnij się, działaj!

Mówię tak do siebie ostatnio, bo nie dosyć, że choróbska w naszym domu wszystko sparaliżowały, to jeszcze jakby jaśnie wielmożna pani D się wpraszała. Za dobrze znam ten stan, zbyt wiele razy się spotykałyśmy i potykałyśmy o siebie, żebym miała nie poznać, kto się za moimi plecami czai.

Zmuszam się więc z lekka do tego postu, żeby pokazać Jej, że działam i mam się świetnie. Zagłębiłam się w moje zaległości i oto znalazłam sfotografowany makijaż z 26 lutego. Czasy to już zamierzchłe, i choć nie pamiętam za dokładnie co i jak, to całe zdarzenie  wyzdjęciowałam  tak dokładnie, że dam radę co nieco napisać.

Tak więc odkurzam archiwum, dmuchem silnym kurz z materiału usuwam i publikuję POMIMO.

Ten makijaż to miała być próbka cieni od L'Oreal nr 320 Greens - z tego, co pamiętam, to właśnie co nadeszły i byłam ciekawa, jak się sprawdzą w akcji.





na ruchoma powiekę nałożyłam cień nr 3 z zestawu - bardzo ładną zgaszoną, żeby nie powiedzieć zgniłą zieleń z połyskiem.

(och, jakżem okropnie tego zdjęcia nie wygładziła!)








na załamanie powieki mniejszym pędzelkiem nałożyłam najciemniejszy z zestawu cień (4), który mimo iż sprawia inne wrażenie, to w zetknięciu ze skórą nabiera zdecydowanie matowego charakteru (czary mary!)









w zewnętrznym kąciku oka nałożyłam czarną kredkę....


















.... którąż to roztarłam za pomocą dwu-armii precyzyjnych pędzelków



















na środek powieki ruchomej, chcąc ją zapewne rozświetlić, nałożyłam dwójeczkę z zestawu L'Oreal - zawsze mam problem z określeniem tego typu kolorów... no dla mnie to takie pięknie połyskujące brązowe złoto :/







nie ma bata - tak mały zestawik cieni nie rzadko trzeba uzupełnić innym; tutaj skorzystałam z zestawu NYC IndividualEyes o numerze 938 Union Square i ichże rozświetlaczem rozjaśniłam kąciki wewnętrzne oczu








pewnie błysku było mi za mało i dołożyłam jeszcze złota z paletki złotem kapiącej, czyli all about sunrise z essence







oko gotowe :)










no, jak człowiek zdrowy, to wygląda jak człowiek...






To wszystko, dumna z siebie jestem, że dałam radę :)

Pozdrawiam serdecznie i zdrowia mi życzcie! ;)


poniedziałek, 23 marca 2015

taniocha

Dzisiaj ma taki nastrój, że nic, tylko ponarzekać obie. Tak, żeby jeszcze bardziej się dobić. Dzisiaj w pracy oczywiście, jak co roku, poruszyłyśmy temat przesilenia wiosennego i fatalnego samopoczucia, jakie się z  nim wiąże. Nie wiem - może to to, a może to nie to, w każdym bądź razie zdołowana jestem jakaś.

I żeby tak nie dołować się po próżnicy, to ponarzekam na mój ostatni zakup, czyli cienie TRIO eye shadow z My Secret. Pamiętacie, jak przy okazji moich ostatnich zakupów podniecałam się znalezieniem dwóch potrójnych cieni z przeceny za jedyne 3,50? No to już się nie podniecam, teraz jestem zła i rozczarowana. I nawet fakt, że zapłaciłam za nie tak mało jest małym pocieszeniem. Nie po to bowiem płacę, żeby się rozczarowywać.

Cienie, które nałożyłam na swoje powieki w ujęciu aparatu i po małej obróbce, co by je bardziej do rzeczywistości przybliżyć, prezentują się tak:


No, mniej więcej. Pudełeczka przy zakupie nie mogłam otworzyć, bo obklejone było taśmą z nową, niższą ceną. A szkoda. Na oko oceniłam je na przyjemne, pastelowe i matowe kolory. Coś to moje oko jednak za mało jest jeszcze wyćwiczone w tej materii, gdyż po otwarciu opakowania i maźnięciu palców cieniami, zobaczyłam, o zgrozo, ni mniej ni więcej, tylko:


No chciało mi się wyć. Gdzie kolory, ja się pytam? Gdzie pastele, ja się pytam? JA SIĘ UPRZEJMIE PYTAM! No masakra - trzy świecidełka, lampeczki ledwo kolorowe, normalnie z odpustem mi się kojarzące.

Na oko jednak je położyłam, na mokro nawet, żeby wycisnąć z nich maksimum koloru, ale na nic to się zdało:



Te cienie to najzwyklejsze w świecie świecidełka, nie podobają mi się i już. Jestem zawiedziona, jest mi smutno, mam doła i zaraz się chyba normalnie rozkleję. Jakiż ten świat jest niesprawiedliwy, ciągle człowiekowi kłody pod nogi, wiatr w oczy i grad w twarz - jak nie urok to przemarsz wojsk. Żyć się normalnie nie chce!

Ech...

nie podoba mi się

I nawet nie wiem, czy pozdrawiam serdecznie...

;)
pewnie, że pozdrawiam



niedziela, 22 marca 2015

tak niewiele trzeba...

lubię: piątek i sobotę, początek wiosny, kiedy świeci słońce;

nie lubię: pory obiadowej, niedzieli, końca lata i pochmurnego nieba;

czasem narzekam: oj narzekam :)

nie przeszkadza mi: włączony telewizor, kiedy zasypiam;

A ja cały czas siedzę w kolorach. Tak mi jakoś przyjemnie z tym słońcem na niebie, wiosennie mnie ta aura nastraja i na brązy patrzeć na razie nie mam ochoty.

Dzisiaj mam dla was duży efekt (tak mi się przynajmniej wydaje..) małą ilością kolorów zrobiony. Jakież to jednak są kolory...

Tak, wiem, wiem - czas najwyższy wziąć się za depilację brwi. Wiecie, jak dawno nie depilowałam brwi, gdyż nie miałam czego? Tak się cieszę, że odrastają, to serum Long4Lashes naprawdę działa. Przymierzam się powoli do pokazania wam efektów jego stosowania.

Ale do rzeczy.
1. Oko do makijażu przygotowuję zawsze tak samo - baza, zmatowienie jasnym cieniem obszaru pod łukiem brwiowym i zaznaczenie jasnym matem (tutaj brąz) miejsca załamania powieki. Wyjaśniam: oglądam filmików instruktażowych sporo i wiele wizażystek w ten właśnie sposób zaczyna makijaż oka. No więc robię tak samo :). Załamanie powieki to miejsce, w którym da się wyczuć koniec gałki ocznej pod górną powieką. No.
2. Całą górną powiekę oraz powiekę dolną pomalowałam matowym różowym cieniem MATT eye shadow z secret  w kolorze nr 514. Nie dociągałam tego koloru do wewnętrznego kącika, ponieważ dla niego miałam inne plany.
3. Ten inny plan, to żółty cień od PierreRene w kolorze nr 48 Narcise (produkty obydwu marek dostępne są w drogeriach natura). Nałożyłam go w wewnętrznych kącikach oraz na kawałeczku dolnej powieki.

Na dolną wodną linię oka położyłam jasną kredkę z Lovely. Przy górnych rzęsach narysowałam za pomocą czarnego cienia i cienkiego pędzelka kreskę, którą pogrubiłam przy zewnętrznych kącikach oczu. Takie rysowanie kresek jest genialnym rozwiązaniem dla osób, które jak ja boją się rysować kreski na powiekach. Wystarczy użyć cieniutkiego pędzelka i cienia - można też zamoczyć pędzelek, cień nałożony na mokro będzie wyraźniejszy. Jak dla mnie - świetna sprawa :)

W efekcie moje oczęta prezentowały się tak:

Bardzo wiosennie, dla niektórych dość odważnie i bardzo, bardzo proste do wykonania :)


 




Pozdrawiam różowo...yyyy... to znaczy  serdecznie :)



sobota, 21 marca 2015

ten angielski mnie wykończy...

... finansowo :(

No bo same oceńcie. Siedzi biedna kobieta (znaczy się ja) cały tydzień w domu z chorym dzieckiem. Słońce piękne za oknem, pewnie cieplutko i milutko, a biedna kobieta wyjść na spacer nie może, bo syn w gorączkach cały. Całe 5 dni! Na słońce przez szybkę się człowiek gapi, jedyne tematy, jakie podejmuje w rozmowie to Minecraft - no odechciewa się wszystkiego. I niby mogłabym chociaż makijażem się pobawić, ale jakoś tak mi się nie chce - malować się po to, żeby w domu tak siedzieć?

Dlatego też scenariusz się powtarza. Jak wyjdę w sobotę rano na zajęcia, to jakby mnie z klatki wypuścili na wolność - biegnę przed siebie, ani myśląc o powrocie do domu (zwłaszcza, że teraz Myster się rozkłada i właśnie wizytę u lekarza przeprowadza...).A jak już tak biegnę i biegnę w podskokach, to jakoś tak zawsze trafiam do drogerii...Nie wiem, dlaczego ;)


Uwierzcie mi, jestem już na końcówce moich zasobów finansowych na ten miesiąc, kontrolka zapala mi się za każdym razem, kiedy mijam kosmetyki na półkach... I choć nie jestem z tych, co to na oparach zawsze jeżdżą, to tutaj silnej woli mi z lekka brak...

No ale same zobaczcie, jakie cudeńka sobie kupiłam - choć wcale nie musiałam :)


Jako, że moje naturalne włosy stają się już zdecydowanie za widoczne, czas był na zakup farby. A że, jak zwykle zresztą, za każdym razem kupuję inną, to i tym razem nie wyłamałam się z mojej zasady. Wybrałam sobie z ciekawości kolor Różany Blond z Palette. No zobaczymy... Jutro.. ;)
Kupiłam tez sobie regenerujący krem do rzęs L'biotica. Na opakowaniu jest napisane, że krem oparty jest na naturalnych składnikach (pięknie napisali, prawda?) i nie powoduje podrażnień. Tani był, bo 13 zł z groszami, cudów się nie spodziewam, ale kto wie... No marzą mi się piękne rzęsy-firany, serio serio.
Postanowiłam w mojej pielęgnacji przestawić się na olejki. Napiszę wam o tym więcej w innym czasie, dość tylko powiedzieć, że najdroższy mój dzisiejszy zakup to olejek własnie. 100% olejek z róży rdzawej, który podobno świetnie wpływa na cerę dojrzałą (jakoś mi przeszło przez klawiaturę, choć słowo to niczym miłym dla kobiety nie jest...). Taki olejek kosztuje 30 zł bez grosza, ale mam nadzieję, że wart jest każdej wydanej na niego złotówki. Dam znać.
Olejek sprawiłam sobie także do włosów. Jest to olejek orientalny z migdałów i dzikiej róży z firmy Marion.
No i perełki dwie, wygrzebane z pojemniczka przecena (dopiero dzisiaj je w naturze zauważyłam). Dwa przepiękne cienie trójkolorowe z secret, każdy po 3,49. Kolory jak najbardziej na wiosnę, jeden zestaw bardziej pastelowy, drugi nieco mocniejszy. Już się nie mogę doczekać próbki makijaży z nimi. W ogóle secret ma teraz dwie piękne, nowe wiosenne, kolorowe paletki cieni, ale jako że na rezerwie jadę, to czekam do kwietnia albo do promocji :). Są po prostu cudowne!
No i wzięłam sobie jeszcze próbkę nowego podkładu rimmel lasting finish nude w kolorze 100 ivory. Słyszałam, że podkład jest świetny, jest teraz na niego promocja w naturze, więc jeśli kolor mi podpasuje i w ogóle, to kto wie..

I już wychodziłam ze sklepu z poczuciem poddania się słabej woli i lżejszego portfela, gdy pani zza lady zrobiła mi (i nie tylko mi) miłą niespodziankę. Otóż z okazji pierwszego dnia wiosny dostałam mały upominek, który po rozpakowaniu w domu ukazał mi swoje wnętrze:


Ja  nie wiem, czy ja wyglądam na 35+, ja się już nawet obrażać nie będę, skoro krem mi za darmo dają ;). No i próbka szamponu i odżywki - no miło z ich strony, prawda?

Pozdrawiam serdecznie :)


piątek, 20 marca 2015

kolory czas odkurzyć

Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, kiedy jest pierwszy dzień wiosny? Dzisiaj on ci jest, czyli 20 marca, czy jutro on ci będzie - 21-ego? Bo ja to mam taką teorię, że 20 marca się wiosna kalendarzowa zaczyna, a 21 marca jest jej pierwszy dzień :). Ładnie, prawda? I z sensem nawet ;)

Jakkolwiek by jednak na sprawę nie spojrzeć, wiosna jest na wyciągnięcie ręki. W artykułach ze świata makijażu głośno o tym - wiadomo, nowy sezon, nowe trendy.. Z jednej strony przedstawiane są trendy makijażowe z wybiegów mody (no niestety Aniu - kolor niebieski to jeden z must have tego sezonu:)), a z drugiej strony makijażyści proponują swoje interpretacje tychże. Jeśli choć trochę chcecie być trendy czy na czasie, czy jak to tam sobie nazwiecie, to zapamiętajcie sobie jedno: na wiosnę musi być kolorowo! Chowamy zimowe przydymki, rozchmurzenia i szarości - sięgamy po kolory. Neonowe, pastelowe, z połyskiem, kontrastowe i zwariowane - dla każdego coś się znajdzie.

A tak w ogóle i na marginesie, to wiecie - każdy bierze sobie to, co mu się podoba, zostawia to, co mu nie leży i trendy może mieć gdzieś :). Byle się dobrze ze sobą czuć.

Ja osobiście czuję wzbierającą ochotę na  p r ó b o w a n i e.  Makijaż bowiem ma w sobie przynajmniej jedną, całkiem przydatną cechę - otóż zmywa się. :)

Zapraszam was na krótkie "krok po kroku" mojego dzisiejszego makijażu. Zacznę od kosmetyków i pędzli, jakich do niego użyłam.

od lewej: paleta MAKEUP REVOLUTION, "Redemption Palette Essential Mattes",
cienie Avon, "awekening",
cienie L'Oreal, "S3 Disco Smoking"
Pierre Rene, EYEBROW SET,
pudry HD z Inglota, 503 (jasny), 508 (ciemny),
na dole: cień w kredce w kolorze 3 (Lovely),
tusz do rzęs z Avonu "BOOST IT",
kredka do ust Color Wear , Lovely nr 2,
czarna kredka "EyeArtist KAJAL" z Astora;

od lewej: zalotka do rzęs Avon,
GlamBrush o5,
Hakuro H85,
Hakuro H77,
ecotools "full eye shadow",
Hakuro H78,
Hakuro H24,
Hakuro H50S,
Hakuro H22,
pędzel do różu, na którym już nazwy nie widać.. :/

A teraz oczęta:

Całą powiekę posmarowałam bazą pod cienie. Następnie jasnym matowym cieniem z palety Makeup Revolution pomalowałam obszar pod łukiem brwiowym. Załamanie powieki zaznaczyłam na razie delikatnie nieco ciemniejszym brązem z tej samej palety.







Teraz sięgnęłam po kolor z cieni Avon - to ten jaśniutki niebieski. Małym pędzelkiem nałożyłam go na kąciki powieki, a następie roztarłam większym, czystym pędzlem.










Na środek powieki płaskim pędzlem nałożyłam tę pudrową żółć z tego samego zestawu cieni Avon. Jest ona bardzo delikatna, podobnie jak ten niebieski, tak więc cała górna powieka była zaznaczona kolorem bardzo delikatnie.
Całość roztarłam tym samym dużym pędzlem, co w kroku poprzednim.







Aby zaznaczyć bardziej powiekę górną i granice oka, na załamanie górnej powieki nałożyłam tym razem ciemniejszy, chłodny brąz z palety matów z MUR. Dzięki takiemu zabiegowi oko nabiera głębi :)









Główna rola w tym makijażu należy do powieki dolnej. Całą ją zaznaczyłam cieniem w kredce od Lovely. Kolor roztarłam nieco małym pędzelkiem, dokładając odrobinę żółtego.







Na górną linię rzęs nałożyłam cienką linią czarny cień z paletki L'Oreal cienkim, precyzyjnym pędzelkiem (H85), natomiast na dolną linię wodną oka nałożyłam czarna kredkę.








Potem zostało mi zaznaczenie brwi, podkręcenie i wytuszowanie rzęs.



Twarz wykonturowałam za pomocą zestawu pudrów HD z Inglota. W sklepie tym można skorzystać z rewelacyjnego rozwiązania Freedom System. Są to kosmetyki (pudry, cienie, pomadki) w setkach kolorów, które można skompletować jak się tylko chce i pięknie ułożyć w magnetycznej kasetce. Nie powiem, sprawa nie jest najtańsza, ale dla kogoś, kto nie może znaleźć idealnej paletki dla siebie - rewelacyjna. Po protu bierzesz kolory, które tobie się podobają, składasz w jedną paletę i już (zainteresowani mogą się temu bliżej przyjrzeć w sklepach stacjonarnych Inglota lub TUTAJ).
Ponieważ oczy są tutaj wyraziste, na usta nałożyłam pomadkę w spokojnym kolorze - w myśl zasady "co za dużo, to nie zdrowo". No, i teraz byłam gotowa oglądać zaćmienie słońca (widzieliście?).







Pozdrawiam serdecznie :)


wtorek, 17 marca 2015

na zły początek

Dzisiaj będzie gadanie - nie mam żadnego makijażu, za to muszę wam coś powiedzieć, co z tematem makijażu jest ściśle związane - dlatego ten post tutaj właśnie, a nie na pisaninie.

Plan był taki, że po ostatnim weekendzie pochwalę się wam, że oto mam za sobą 3 dni intensywnego kursu makijażu i stylizacji. Myślałam, że napiszę wam o wszystkim tym, czego się nauczyłam, o odkrytych nowych sposobach, możliwościach, o ugruntowaniu i poszerzeniu swojej wiedzy i umiejętności. No cóż - będzie zgoła inaczej. Niestety.

Od razu zaznaczam, że wpis ten jest tylko i wyłącznie moim prywatnym zdaniem i opinią (jak zresztą większość moich postów), istnieje możliwość, że będzie z niego bił brak profesjonalizmu, oślepiał ośli upór czy raziły wygórowane oczekiwania. Trudno - żeby nie było, że nie ostrzegałam.

Nie napiszę, do jakiej szkoły się zapisałam, nie w tym rzecz (choć w sumie w tym rzecz, ale co tam..). Zapisując się do niej (zaczerpnąwszy informacji ze strony internetowej tej szkoły) oczekiwałam pełnego profesjonalizmu. Wiecie - osoby z dużym doświadczeniem, pełne wyposażenie sali, atmosfera sprzyjająca uczeniu się. No szłam tam niesiona nieco tymi obrazami - tym gorzej dla mnie.

Co mnie tak boleśnie na ziemię sprowadziło?

Spójrzmy na pędzle i kosmetyki. No czego, jak czego, ale od takiej profesjonalnej szkoły wizażu i stylizacji spodziewałam się i OCZEKIWAŁAM porządnych pędzli i porządnych kosmetyków. Ba! Myślałam nawet naiwnie, że każda z nas dostanie swój komplet pędzli, no bo przecież higieniczne podejście do sprawy w tej kwestii jest bardzo istotne. No cóż - pędzle były - wymieszane w trzech kubeczkach. Miałyśmy je sobie wydezynfekować przed użyciem i jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas owej dezynfekcji na chusteczce pojawiły się resztki kosmetyku po kimś tam kiedyś. Jak to?! To te pędzle nie są czyste? Nie są porządnie umyte (już nie mówię, że nie są nowe)?! Dezynfekowanie brudnego pędzla?! Ja przepraszam, ja tam się tyle znam, co obejrzę i przeczytam, ale zawsze i wszędzie trąbi się o MYCIU i dezynfekcji pędzli - w takiej kolejności. Nie chcę myśleć, ile osób przede mną miało na twarzy ten pędzel, który teraz jeździ po mojej twarzy. Ble! 
Pędzli oczywiście nie było tyle, żeby każda mogła mieć swój do podkładu, do pudru czy do brwi - nie nie, tutaj kto pierwszy ten lepszy, spóźnialska musi poczekać, zdezynfekować ten brudny pędzel, żeby móc go użyć. 
Powiem wam szczerze - dla mnie jest to niedopuszczalne. Takie latanie, wymienianie się brudnymi pędzlami - to nie powinno mieć miejsca.

Kosmetyki - w szkole były tylko te tej marki, której dystrybucją zajmuje się szkoła - nic dziwnego i nic w tym złego. Tylko znowu - resztki, pojedyncze sztuki, szukanie, proszenie, stawianie na środku, że by każda miała blisko. A jakość? Powiem, co widziałam, czego dotykałam i z czym się zmagałam. Podkładu na ten przykład rozprowadzić na twarzy bez smug, mocnego pocierania, wklepywania nie można było na twarz nałożyć. Suchy, twardy, tępy - jakbym zaprawę ciężką na skórze rozprowadzała. Masakra, zero przyjemności, człowiek się tylko poci i denerwuje, że komuś maskę popękaną na twarzy robi (o masakrze to będzie jeszcze więcej, poczekajcie..).

Dobranie koloru podkładu - rzecz uważam bardzo istotna, wymagająca sporej wiedzy i doświadczenia - było pominięte totalnie. Miałyśmy same sobie dobrać kolor, po czym okazało się, że wcale nie zrobiłyśmy tego dobrze (oczywiście nie wszystkie). I tyle - wiem ile wiedziałam.

Pani uczyła nas na pierwszych zajęciach modelarzu twarzy i korekcji brwi. Nie chcę wam zajmować dużo czasu, dość powiedzieć, że tak koszmarnie to ja już dawno nie wyglądałam i się nie czułam. Wierzcie mi, chowałam się w tramwaju wracając do domu z lęku, że ktoś albo się przestraszy albo zacznie się ze mnie śmiać. Moja wymodelowana twarz postarzyła mnie o dobre 10 lat, mocny, ciepły kolor bronzera spowodował dość specyficzny wygląd mej twarzy. Poza tym, doprawdy nie wiem dlaczego, pani zabrązowiła mi brodę, rzekomo za długą. No koszmar. Dodajcie do tego równie intensywny róż, ciemne, wielkie brwi i koszmar gotowy. Chyba nie tak powinnam się czuć w makijażu zrobionym pod okiem specjalistki, prawda?

Pracowałyśmy w parach, jedna malowała drugą. Jak dla mnie fatalne to rozwiązanie. Bo jeśli trafi ci się partnerka, której wydaje się, że umie wszystko najlepiej, to każdy twój ruch przy jej twarzy będzie od razu komentowany, poprawiany - nie poczeka, aż skończysz, aż sama zobaczysz, co jest nie tak i skorygujesz (chyba na tym polega nauka, prawda?). No mnie to tak stresowało, że nie byłam w stanie się jakoś tak otworzyć, zrelaksować, poczuć pewnie. Cały czas napięcie, praca pod obserwacją - okropność, u mnie skończyło się bólem głowy.
Jak ja bym proponowała? Są szkoły (wiem, sprawdzałam), a których uczące się malują modelki, osoby zgłaszające się do tej "roboty" - taka modelka siedzi i po prostu "użycza" twarzy. Albo, jeśli nie stać szkoły na modelkę (skoro jej nie stać na pędzle...), to wtedy wolałabym po prostu malować siebie. Wiem - uczenie się na innych jest raczej skuteczniejsze, ale nie w przypadku wiecznego korygowania ciebie przez osobę malowaną. 

Od osoby prowadzącej, jeśli płacę prawie 1000 zł za kurs (aaaaaa!!!!) oczekuję doświadczenia opartego nie tylko na 3 latach pracy w zawodzie wizażystki - oczekuję wiedzy fachowej, rozwijanej ciągle, śledzącej, orientującej się, znającej pewne podstawowe pojęcia i (czepiam się, ale dla mnie to jest jednak bardzo ważne) mówiącej w miarę poprawną polszczyzną. No nienawidzę, kłuje mnie w uszy i wkurza wiocha w mowie, dziwne formy słów i przekleństwa. Rozumiem tworzenie fajnej atmosfery, luziku i klepania się po plecach, proponowałabym jednak, jak już, to złoty środek. Nie czułam, że osoba prowadząca wie więcej ode mnie - zapewne umie więcej, w w końcu robi to zawodowo, ale nie miałam poczucia, że mogę się czegoś od niej nauczyć. No przykre.

Nauczyłam się tam jednego, a właściwie nie tyle nauczyłam, co utwierdziłam się w jednym - nie ma jednej słusznej drogi, sposobu robienia makijażu (co potwierdziła akurat sama prowadząca). Co osoba, to inny pogląd, inna technika, inna filozofia. Mhm, drogo mnie ta wiedza kosztowała...

Nie zrezygnowałam z planów nauki wizażu. Znalazłam nawet szkołę w Warszawie, która wydaje mi się wiarygodna ("znam" właścicieli tej szkoły z YouTube, z czasopisma Makeup Trendy, z publikacji). Oferuje komplet pędzli dla każdego uczestnika (!), trzeba zdać egzamin, uczy się tam podstaw rysunku zawodowego i projektowania makijażu, dostaje się materiały szkoleniowe, uczy się pracy z kamerą i aparatem fotograficznym. Brzmi dobrze, prawda? Już planuję wakacje rodzinne w stolicy ;)

Muszę wam powiedzieć, że odchorowałam ten kurs ostro - zawód był tak duży, że zabolał. Napisałam do dyrektorki szkoły pismo, że rezygnuję z kursu i proszę o zwrot części kwoty, która zapłaciłam. Zobaczymy, póki co - zero odzewu.

Bałam się nawet, że zabrali mi tę cząstkę ze mnie, która zaczynała wierzyć, że może robić to dobrze, bo to lubi... Ale nie, odcierpiałam, ale nie dałam się. Kolejne doświadczenie, ot co.

W razie gdyby ktoś z was wybierał się do jakiejś szkoły wizażu w Poznaniu, to ja chętnie wskażę tą, której nie polecam.

Pozdrawiam serdecznie :)

 

poniedziałek, 16 marca 2015

makeup revolution


Noszę w sobie pewne niefajne emocje, spostrzeżenia i zawód generalny, o którym koniecznie muszę wam napisać, ale nie teraz. Postanowiłam przerwać ten spory kawałek czasu milczenia czymś zgoła przyjemniejszym. A o tym, co mi tam zawadza i czego jakoś zapomnieć i ścierpieć nie mogę - o tym napiszę w następnym poście już niedługo.

Makeup Revolution (tak zwany w skrócie MUR) to całkiem nowa i świeża marka na rynku kosmetycznym, która zdaje się szturmem zdobywać polski rynek. Szukałam recenzji ich produktów, bo drogie nie są, a jak coś nie jest drogie, to człowiek nabiera podejrzeń, że nie jest też zbyt dobre. A ja, powiem wam szczerze, dosyć już mam zapełniania swojej szuflady kosmetykami tanimi, ale średniej jakości. Mnie to już się zachciewa jednak poczuć jakość na skórze (co nie oznacza ABSOLUTNIE, że pieniędzy mi jakoś ostatnio przybyło...). Na recenzje natykałam się różne, większość z nich była jednak zdecydowanie pozytywna. No nic, myślę sobie, od czegoś trzeba zacząć. Zaczęłam od dwóch paletek, każda po 19 zł, tak więc taniutko. Dzisiaj przedstawię wam jedną z nich - jest to REDEMPTION PALETTE HOT SMOKED.




Paleta zawiera 12 kolorów, dość zdecydowanych, jak widzicie. Według mojej oceny 5 z nich jest matowych, a pozostałe 7 jest z połyskiem. Specjalnie wybrałam sobie takie mocne kolory, bo słabizn mam już trochę w swojej kolekcji i czas na coś innego.

Wykonałam dla was swatche kolorów na mojej skórze.





 Jak widać, pigmentacja jest elegancka, choć kolory perłowe, zresztą chyba zawsze tak jest, są intensywniejsze. Paleta zawiera przepiękny niebieski, zielony i bordowy kolor - coś, czego nie używałam w swoich makijażach i co zamierzam zmienić. Malowałam się już nimi - poniżej krótkie "krok po kroku" i mogę się podzielić z wami swoimi wrażeniami. Otóż uważam, że absolutnie warto. Cienie nie osypują się, są intensywne w swoich kolorach i coś czuję, że posłużą mi długo, oj długo.
Niestety, póki co Makeup Revolution nie jest dostępna stacjonarnie w Polsce, ale można ją spokojnie kupić w drogeriach internetowych (polecam np: po polskiemu tutaj albo tutaj, a po angielsku tutaj).

Ja na pierwszy rzut wykonałam sobie taki oto makijaż oczu tą paletką.



A teraz po kolei.


Na powieki nałożyłam bazę pod cienie. Następnie najjaśniejszy cień z paletki roztarłam pod łukiem brwiowym (1). Następnie zaznaczyłam załamanie powieki, nakładając na nie nieco ciemniejszy, ale nadal jasny cień (2). Obydwa cienie są matowe.
Następnie na całą powiekę ruchomą nałożyłam dużym płaskim pędzelkiem błyszczący bordowy cień (3).
Ten sam cień nałożyłam małym pędzelkiem na dolną powiekę.












Kolejnym moim wyborem był ten przepiękny niebieski - nałożyłam go na zewnętrzne kąciki oczu, a następnie roztarłam, żeby połączył się z nałożonym wcześniej kolorem.





Potem to już była zabawa, dopełnianie, uzupełnianie  - tak, żeby być zadowolonym. W miejsce łączenia się niebieskiego z bordowym nałożyłam nieco fioletu. Na dolną powiekę dołożyłam od wewnętrznej strony oka ten piękny, matowy jaśniutki róż.

Do rzęs użyłam moją nowość - tusz do rzęs BOOST IT z Avonu. Jest wart polecenia - ma małą szczoteczkę, która nie brudzi powieki przy nakładaniu tuszu, a jednocześnie pięknie je podkreśla i wydłuża. Sama przyjemność :)











Na usta również nałożyłam Avon - i znowu przyjemność połączona z dobrym efektem. Jest to pomadka z Color Trend w kolorze PINK HOLIDAY. Ten kolor to z jednej strony naturalność i łatwość nakładania, a z drugiej wyraźny i trwały kolor. No bajka!








I to wszystko na dzisiaj, pozdrawiam serdecznie :)