piątek, 14 sierpnia 2015

i motylek boso lata :)

Hej, jak wam mija lato? Pracowicie czy na leniucha? Samotnie czy wśród innych? Morze czy góry? Paszport trzeba było odkurzyć czy obyło się bez? Zadowoleni czy średnio? Jeszcze przed czy już po? Ja już zbliżam się do końca mojego nic-nierobienia, od poniedziałku ruszam zawodowo - wszystko co nowe przede mną, A jak moje lato? No cóż, po raz kolejny przekonałam się, że bycie matką na cały etat, bez przerw na pracę zawodową, jest po prostu nie dla mnie. Nie mówię, że tragedia jakaś - w sumie byliśmy tu i ówdzie, a to woda, a to rowery. Ale ja tak nie mogę, ja muszę mieć czas tylko dla siebie, żeby nie zwariować. Muszę mieć możliwość zamykania za sobą drzwi, zostawiając latorośl po drugiej stronie. Co za dużo, to nie zdrowo.
Poza tym przeczytałam trochę książek, chciałabym o jednej przynajmniej wam opowiedzieć na pisaninie, bo jest fantastyczna, ale nie wiem, jak to wyjdzie (w razie gdyby nie wyszło, to polecam wam książkę "Wszystko, co lśni" - księga to wielka i piękna).

A jak tam moje makijaże? No cóż, spłynąć mają wielką ochotę, rozpuścić się i ulotnić - ale to już tak, jak u ludzi ;). W tym poście chciałabym wam pokazać produkty, które jakoś tak towarzyszą mi przez całe to lato i nie powiem - trzymają formę.



Po pierwsze primo, po drugie primo i po trzecie również latem trzeba chronić swoją skórę przed słońcem. Wierzcie mi, bo wiem, co mówię. A jeśli słowa moje wydają się czczymi, to wysłuchajcie moich wyprysków i przebarwień na twarzy. Po słoneczku wyszły, szlag niech je trafi! Teraz nie ma u mnie przebacz, SPF 50+ i ani espeefka mniej. Wybrałam te z Ziaji med - jeden jest przeciwzmarszczkowy, którego używam na co dzień, pod makijaż, a drugi ma właściwości tonujące, który przydaje mi się na wypady nad wodę, kiedy nie nakładam na twarz niczego więcej (wyrównuje koloryt skóry, człowiek wygląda jak człowiek). Produktów Ziaji med nie kupicie w drogerii - można albo przez internet albo, jak ja to zrobiłam, na stoisku Ziaji (w Poznaniu na przykład w Pestce). Cena kremów 20 zł z groszami.
Latem, być może z powodu zbyt dużej ilości wolnego czasu z wielką przyjemnością myję moje pędzle - stąd mydło na zdjęciu (jest to szare mydło Biały Jeleń). Jeśli macie i używacie pędzle w makijażu (polecam, polecam, polecam!), to nie zapominajcie o ich myciu. Ten po podkładzie staram się myć codziennie, podobnie te do malowania powiek - chwycenie po czysty pędzel podczas malowania się - bezcenne. Po umyciu zostawcie taki pędzel na słoneczku i niech sobie schnie :)
A jeśli pędzle to dla was za dużo, polecam gąbeczki. Ja jakoś tak długo nie używałam, a tego lata polubiłam. Świetne narzędzie do wklepywania korektora pod oczami - produkt pięknie wtapia się w skórę, nadaje jej naturalny wygląd. Dobrze jest gąbeczkę zwilżyć przed użyciem - nie wchłania tak produktu i daje świeży efekt. Po użyciu - koniecznie umyjcie. Takie gąbeczki można kupić za grosze w każdej drogerii :).

No to idziemy dalej, następna fotka proszę!


Mmm, kolorówka, czyli to, co lubimy najbardziej. To po kolei, od lewej. Moje drogie panie i nieliczni, jeśli w ogóle jacyś, panowie - nie wyobrażam sobie nałożenia podkładu na twarz w taki upał i nie utrwalenia go pudrem - no spłynie jak ta lala. Matt fixing powder z mySecret jest idealny. Matuje, utrwala, ale nie robi przy tym pudrowej maski na twarzy. Niech was nie przerazi czasem jego biały kolor - jest transparentny, dopasuje się do koloru każdej cery.
Jeśli chodzi o róż, to najchętniej sięgam po ten z essence - blush up! w kolorze heat wave. Tego na zdjęciu nie widać - on ma przepyszny, pomarańczowo - różowy kolor. Kiedy machnę go sobie na policzki, czuję się jak milion dolarów.
Natomiast pan po prawej, face illuminator powder (czyli po prostu rozświetlacz)w kolorze Princess Dream jest beżowym ciasteczkiem, w którym zakochałam się od pierwszego dotyku. Moi mili, to jest pięknie wyglądający na twarzy rozświetlacz, który, jestem o tym przekonana, nawet w rękach wcześniej nie używającej kobiety, czyni na twarzy cuda. Jest jednocześnie delikatny, ale też widoczny; daje blask, a nie perłę czy broń boże brokat na policzkach. Nie jesteście w stanie przesadzić z jego ilością, jego formuła na to nie pozwoli. No polecam z całego serca!
Cała trójka do kupienia w drogeriach Natura za ceny, na widok których wasze buzie uśmiechną się z ulgą :).

Ok, lećmy dalej.


Postaram się krótko. Po pierwsze błyszczyki - bardzo wygodne w takie gorące dni. Chcecie takich, które nie tylko zostawiają połysk, ale też kolor? Bo ja chciałam, szukałam (ileż na próżno wydanych pieniędzy...) i znalazłam w szafach Eveline i Bell HYPOAllergenic w Rossmannie. Nosi się je przyjemnie, a przy tym nie rujnują portfela.
Jeśli chodzi o oczy, to uwielbiam używać pędzelek Hakuro H74. Mmmm, jest mięciutki, przyjemny i jak blenduje cienie... A jeśli już o cieniach mowa, to w takie upały, wbrew temu, co sama myślałam i zakładałam, wcale nie sięgam po kolory - no nie chce mi się. Za to chętnie używam cieni jasnych, takich jak na przykład cień mySecret z serii MATT eye shadow w kolorze 501. Jest po prostu biały, fajnie rozświetla oko - wystarczy mocno wytuszować rzęsy i wyglądamy po prostu pięknie :). Jeszcze rzucik koloru na brwi - ja chętnie schwytam Brow Artist Plumper z L'Oreala w kolorze light/medium. Polecam wszystkim blondynkom, kolor jest jasny, nie przyciemnicie sobie nimi rzęs nienaturalnie, natomiast fajnie utrwalicie. Będą się trzymać w szyku cały dzień.


Latem nie można, no nie można, zapomnieć o antyperspirantach. To jest mój apel, moje hasło i mój postulat: za śmierdzenie potem w miejscu publicznym powinni wlepiać mandaty, toż to grozi omdleniem ludności będącej w pobliżu!

Mnie latem pasuje aerozol, choć nie używam w innych porach roku. Mam wrażenie, że lepiej i dłużej utrzymuje świeżość tam, gdzie trzeba.

Bardzo lubię też uczucie chłodu, jakie daje spray do utrwalania makijażu z Avonu. Prysk prysk po twarzy i od razu lepiej ;)












I to w sumie wszystko, jeśli chodzi o moje ulubione letnie kosmetyki. Ach, i jeszcze, zapomniałabym - otóż obcięłam włosy :). Maszynką, króciutko, wyrównać kazałam to, co było nierówne. Teraz mogę zapuszczać wszystkie od nowa :)

Pozdrawiam was serdecznie! :)

i to wcale nieprawda, że w takich krótkich jest chłodniej :(



niedziela, 9 sierpnia 2015

jak pączek w maśle

Podobno oliwa zawsze sprawiedliwa i uparcie wypływa na wierzch. W sumie, co racja to racja. A mnie się jakoś tak w życiu porobiło, że około 18 roku życia znienawidziłam tłuszcz. Ogólnie, tłuszcz jako taki. Pewnie niektórym z was wyda się to dziwne, nie wiem, ale dla mnie Tłuszcz jest czymś tak namacalnym i na tyle konkretnym, żebym mogła zwrócić ku niemu sporych rozmiarów niechęć. Wyczuwam go wszędzie, jak dla mnie czai się na każdym rogu: w talerzach, na patelniach, w garnkach i w miseczkach. Bywa niewidzialny, przynajmniej tak mu się wydaje, dlatego na wszelki wypadek węszę go wszędzie, w myśl zasady lepiej dmuchać na tłuste. Są oczywiście pewne jego ilości, minimalne, aczkolwiek niezbędne do przygotowania pewnych potraw. Odkąd zdarzyło mi się zeskrobywać jajko sadzone ze suchej patelni staram się podchodzić do sprawy z ROZSĄDKIEM (przynajmniej w takiej jego ilości, na jaką mnie stać). Kiedy w sytuacjach społecznych czy okolicznościach, w których zjeść po prostu MUSZĘ tłustą potrawę, przez kilka kolejnych dni czuję tego tłustego intruza w moich trzewiach i przysięgam sobie, że nigdy więcej. No tak mam.

A tak na marginesie: wiadomym jest, że przyroda nie znosi próżni, w związku z czym braki tłuszczy w potrawach niesłodkich nadrabiam tym w słodkich, No on mnie jakoś tak nie odstrasza :)

I oto jakiś czas temu stało się, że przy całej swojej awersji do tłuszczów jadalnych zakochałam się w tłuszczach zawartych w kosmetykach. A konkretnie w olejach. Spójrzcie, co rzuciłam na patelnię:


Jak się okazuje olej w kosmetyce można stosować niemal do każdej części ciała. Te, z którymi ja się zetknęłam i które używam stosuję dwojako: albo do oczyszczania albo do odżywiania. Bardzo polubiłam się z taką tłustą pielęgnacją. Wszystko zaczęło się od filmiku na YT, na którym dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak OCM (Oil Cleansing Method), czyli po naszemu Oczyszczanie Skóry Olejami (wyjdzie OSO :)). Cała sprawa opiera się na założeniu, że tłuszcz najlepiej rozpuszczać tłuszczem - wtedy cała warstwa ochronna naszego naskórka nie zostaje naruszana wraz ze zmywaniem makijażu, który z kolei zmywa się bajkowo. Są sklepy (najczęściej internetowe), w których można kupić sobie albo gotową mieszankę olejów do oczyszczania twarzy albo też kupić sobie olejki, jakich naszym zdaniem potrzebuje nasza cera i wymieszać je sobie w odpowiednich proporcjach. Ot co.

Mnie się nie chciało, więc poszłam na łatwiznę i znalazłam w drogerii cudowny olejek do mycia twarzy z Bielendy Argan Cleansing Face Oil. Występuje on w trzech wariantach: nawilżający, do cery dojrzałej i do cery trądzikowej (TU można o tych produktach poczytać). Kosztuje w cenie regularnej niecałe 18 zł, warto jednak szukać częstych promocji. Ja właśnie zużywam moją trzecią buteleczkę, co nie jest u mnie normalne, bo uwielbiam kupować ciągle coś nowego. Nie tym razem i to jeszcze długo nie. Olejek jest rewelacyjny. Zmywa makijaż bez najmniejszych problemów, również ten z oczu (ja zawsze zmywam makijaż oczu najpierw kosmetykiem wymagającym zmycia wodą). Nakładam olejku jedną-dwie pompki na rękę i masuję nim twarz, im dłużej tym lepiej. Potem zmywam go wodą i operację powtarzam raz jeszcze. I tyle. Jeśli zdarzy się ciemnemu cieniowi albo tuszowi zostać na oku w szczątkowej ilości, to chwytam za kolejny mój ukochany tłuszczyk, któremu też jestem wierna - jest to oliwkowy płyn dwufazowy do demakijażu oczu i ust Ziaji z serii liście zielonej oliwki. Płyn jest śmiesznie tani, jak na taki kosmetyk, kosztuje chyba około 7 - 8 zł. Przed nalaniem go sobie na wacik trzeba nim wstrząsnąć, żeby warstwa oliwki i tego czegoś drugiego się połączyły, a potem zmycie makijażu oczu jest bajecznie łatwe. Coś w tym rozpuszczaniu tłuszczu tłuszczem jest, bo widzę, jak łatwo ulegają tej tłustej mazi wszystkie kosmetyki kolorowe.

Mam też w swojej szufladzie olejek z róży do twarzy, który ma właściwości przeciwzmarszczkowe i anty-trądzikowe. Niestety, musiałam go na razie odłożyć w obliczu broni, jaką kazała mi wymierzyć w moje pryszcze pani dermatolog. Na razie więc olejek czeka. Polecam wam olejki do twarzy, zwłaszcza na noc. Można stosować je oddzielnie, a można też dorzucić kropelkę, dwie do kremu - będzie wtedy tłuściutki i bogatszy w swoich właściwościach.

Idąc za ciosem kupiłam sobie też żel micelarny z olejami od AA. Nie podpasowała mi jednak jego żelowa forma, jest strasznie niewygodny w używaniu, trzeba go dużo ładować na wacik, żeby ten zechciał się po twarzy ślizgać. A ponieważ nareszcie już się kończy, kupiłam sobie oliwkowy płyn micelarny z Ziaji i szafa gra.

Zachęcona bardzo pozytywnymi opiniami i recenzjami internautek zaczęłam stosować olej kokosowy na moje włosy. Jest to 100% olej kokosowy, kupiony w sklepie spożywczym. Można go stosować w kuchni, podobno jest bardzo zdrowy, a także w stosunku do całej siebie. Można nim traktować nie tylko włosy, ale też całe ciało. Pachnie bosko :). W temperaturach do 25st.C ma konsystencję stałą, powyżej tej temperatury staje się lejący, a kiedy zrobi się chłodniej, znowu staje się stały :). Mimo tak zmiennej natury cały czas pozostaje bogaty w swoje właściwości. Co ja z nim robię, oprócz tego, że zaciągam się jego zapachem nałogowo? Otóż nakładam go na całe włosy i tak sobie z nim chodzę tyle, ile się da. Godzinę, dwie, trzy, pół dnia - są też tacy, którzy idą z tym olejem na włosach spać. Po tym czasie normalnie myję włosy, ufając w zapewnienia tych, którzy się na tym znają, że uprzednio napojone olejem włosy są chronione przed wypłukiwaniem z nich wszystkiego, co dobre. Włosy po takiej akcji wydawały mi się jakby cięższe, konkretniejsze, mniej takie pierzaste. W każdym bądź razie na pewno nie zaszkodzi :)

I to wszystko, jeśli chodzi o moje bratanie się z tłuszczami. Polecam wam szczerze ten kierunek w pielęgnacji całego ciała i jego owłosienia. Żadne mycie skóry jej nie wysusza, nie podrażnia, a brud i kolor zmywają się z twarzy bez oporów. I nie tuczy :)

Pozdrawiam serdecznie, umierając z gorąca...