niedziela, 9 sierpnia 2015

jak pączek w maśle

Podobno oliwa zawsze sprawiedliwa i uparcie wypływa na wierzch. W sumie, co racja to racja. A mnie się jakoś tak w życiu porobiło, że około 18 roku życia znienawidziłam tłuszcz. Ogólnie, tłuszcz jako taki. Pewnie niektórym z was wyda się to dziwne, nie wiem, ale dla mnie Tłuszcz jest czymś tak namacalnym i na tyle konkretnym, żebym mogła zwrócić ku niemu sporych rozmiarów niechęć. Wyczuwam go wszędzie, jak dla mnie czai się na każdym rogu: w talerzach, na patelniach, w garnkach i w miseczkach. Bywa niewidzialny, przynajmniej tak mu się wydaje, dlatego na wszelki wypadek węszę go wszędzie, w myśl zasady lepiej dmuchać na tłuste. Są oczywiście pewne jego ilości, minimalne, aczkolwiek niezbędne do przygotowania pewnych potraw. Odkąd zdarzyło mi się zeskrobywać jajko sadzone ze suchej patelni staram się podchodzić do sprawy z ROZSĄDKIEM (przynajmniej w takiej jego ilości, na jaką mnie stać). Kiedy w sytuacjach społecznych czy okolicznościach, w których zjeść po prostu MUSZĘ tłustą potrawę, przez kilka kolejnych dni czuję tego tłustego intruza w moich trzewiach i przysięgam sobie, że nigdy więcej. No tak mam.

A tak na marginesie: wiadomym jest, że przyroda nie znosi próżni, w związku z czym braki tłuszczy w potrawach niesłodkich nadrabiam tym w słodkich, No on mnie jakoś tak nie odstrasza :)

I oto jakiś czas temu stało się, że przy całej swojej awersji do tłuszczów jadalnych zakochałam się w tłuszczach zawartych w kosmetykach. A konkretnie w olejach. Spójrzcie, co rzuciłam na patelnię:


Jak się okazuje olej w kosmetyce można stosować niemal do każdej części ciała. Te, z którymi ja się zetknęłam i które używam stosuję dwojako: albo do oczyszczania albo do odżywiania. Bardzo polubiłam się z taką tłustą pielęgnacją. Wszystko zaczęło się od filmiku na YT, na którym dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak OCM (Oil Cleansing Method), czyli po naszemu Oczyszczanie Skóry Olejami (wyjdzie OSO :)). Cała sprawa opiera się na założeniu, że tłuszcz najlepiej rozpuszczać tłuszczem - wtedy cała warstwa ochronna naszego naskórka nie zostaje naruszana wraz ze zmywaniem makijażu, który z kolei zmywa się bajkowo. Są sklepy (najczęściej internetowe), w których można kupić sobie albo gotową mieszankę olejów do oczyszczania twarzy albo też kupić sobie olejki, jakich naszym zdaniem potrzebuje nasza cera i wymieszać je sobie w odpowiednich proporcjach. Ot co.

Mnie się nie chciało, więc poszłam na łatwiznę i znalazłam w drogerii cudowny olejek do mycia twarzy z Bielendy Argan Cleansing Face Oil. Występuje on w trzech wariantach: nawilżający, do cery dojrzałej i do cery trądzikowej (TU można o tych produktach poczytać). Kosztuje w cenie regularnej niecałe 18 zł, warto jednak szukać częstych promocji. Ja właśnie zużywam moją trzecią buteleczkę, co nie jest u mnie normalne, bo uwielbiam kupować ciągle coś nowego. Nie tym razem i to jeszcze długo nie. Olejek jest rewelacyjny. Zmywa makijaż bez najmniejszych problemów, również ten z oczu (ja zawsze zmywam makijaż oczu najpierw kosmetykiem wymagającym zmycia wodą). Nakładam olejku jedną-dwie pompki na rękę i masuję nim twarz, im dłużej tym lepiej. Potem zmywam go wodą i operację powtarzam raz jeszcze. I tyle. Jeśli zdarzy się ciemnemu cieniowi albo tuszowi zostać na oku w szczątkowej ilości, to chwytam za kolejny mój ukochany tłuszczyk, któremu też jestem wierna - jest to oliwkowy płyn dwufazowy do demakijażu oczu i ust Ziaji z serii liście zielonej oliwki. Płyn jest śmiesznie tani, jak na taki kosmetyk, kosztuje chyba około 7 - 8 zł. Przed nalaniem go sobie na wacik trzeba nim wstrząsnąć, żeby warstwa oliwki i tego czegoś drugiego się połączyły, a potem zmycie makijażu oczu jest bajecznie łatwe. Coś w tym rozpuszczaniu tłuszczu tłuszczem jest, bo widzę, jak łatwo ulegają tej tłustej mazi wszystkie kosmetyki kolorowe.

Mam też w swojej szufladzie olejek z róży do twarzy, który ma właściwości przeciwzmarszczkowe i anty-trądzikowe. Niestety, musiałam go na razie odłożyć w obliczu broni, jaką kazała mi wymierzyć w moje pryszcze pani dermatolog. Na razie więc olejek czeka. Polecam wam olejki do twarzy, zwłaszcza na noc. Można stosować je oddzielnie, a można też dorzucić kropelkę, dwie do kremu - będzie wtedy tłuściutki i bogatszy w swoich właściwościach.

Idąc za ciosem kupiłam sobie też żel micelarny z olejami od AA. Nie podpasowała mi jednak jego żelowa forma, jest strasznie niewygodny w używaniu, trzeba go dużo ładować na wacik, żeby ten zechciał się po twarzy ślizgać. A ponieważ nareszcie już się kończy, kupiłam sobie oliwkowy płyn micelarny z Ziaji i szafa gra.

Zachęcona bardzo pozytywnymi opiniami i recenzjami internautek zaczęłam stosować olej kokosowy na moje włosy. Jest to 100% olej kokosowy, kupiony w sklepie spożywczym. Można go stosować w kuchni, podobno jest bardzo zdrowy, a także w stosunku do całej siebie. Można nim traktować nie tylko włosy, ale też całe ciało. Pachnie bosko :). W temperaturach do 25st.C ma konsystencję stałą, powyżej tej temperatury staje się lejący, a kiedy zrobi się chłodniej, znowu staje się stały :). Mimo tak zmiennej natury cały czas pozostaje bogaty w swoje właściwości. Co ja z nim robię, oprócz tego, że zaciągam się jego zapachem nałogowo? Otóż nakładam go na całe włosy i tak sobie z nim chodzę tyle, ile się da. Godzinę, dwie, trzy, pół dnia - są też tacy, którzy idą z tym olejem na włosach spać. Po tym czasie normalnie myję włosy, ufając w zapewnienia tych, którzy się na tym znają, że uprzednio napojone olejem włosy są chronione przed wypłukiwaniem z nich wszystkiego, co dobre. Włosy po takiej akcji wydawały mi się jakby cięższe, konkretniejsze, mniej takie pierzaste. W każdym bądź razie na pewno nie zaszkodzi :)

I to wszystko, jeśli chodzi o moje bratanie się z tłuszczami. Polecam wam szczerze ten kierunek w pielęgnacji całego ciała i jego owłosienia. Żadne mycie skóry jej nie wysusza, nie podrażnia, a brud i kolor zmywają się z twarzy bez oporów. I nie tuczy :)

Pozdrawiam serdecznie, umierając z gorąca...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz