niedziela, 26 kwietnia 2015

makijażem inspirowane....

Nawet nie wiem, kiedy to się stało, że praktycznie przestałam pisać, a zaczęłam "malować". Zwłaszcza, że nigdy nie było to moim planem ani nawet marzeniem. Owszem, zdarzyło mi się coś tam na podobieństwo obrazka stworzyć, nie powiem, jest to całkiem przyjemne działanie, ale ja zawsze marzyłam o tym, żeby pisać. Ba, w pewnym momencie przestałam marzyć i pisać zaczęłam, co dało początek mojej pisaninie. Potem coś tam próbowałam o wychowywaniu pisać, parę tekstów sprawiłam na "żeby kózka nie skakała...", ale jakoś to mnie nie wciągnęło za bardzo (może dlatego, że stworzyłam ten blog za namową, a nie z własnej potrzeby...). No a później było wielkie TRACH i się zaczęła przygoda z makijażem. Wciągnęło niespodziewanie dla mnie samej i dla innych jeszcze osób, zachwyciło, zachęciło i tak zostało. Proszę mnie źle nie zrozumieć, uwielbiam robić makijaże, fotografować je i chwalić się nimi na oto tych łamach. Takie dzielenie się radochą jest bardzo przyjemne, niemal terapeutyczne. Tylko, że pisanie tutaj ogranicza się tak naprawdę do wstępu, gdzie jeszcze jakoś mogę (choć nie muszę) zaszaleć literacko oraz do instrukcji, które z założenia powinny posługiwać się językiem prostym i zrozumiałym. Wyżyć się tutaj słowami jakoś tak nie bardzo można.

A ja bym chciała trochę więcej pisać....

I tak sobie wczoraj siedzę i tak sobie ze sobą w głowie gadam:

HEJ, dlaczego nie? 
Dlaczego nie CO?
No dlaczego nie połączyć jednego z drugim, przynajmniej od czasu do czasu? Makijaż i pisanie - kto powiedział, że tak nie można? 
No nie wiem....
A nawet jeśli ktoś tak powiedział, to co mu do TWOJEGO bloga?
No w sumie....
Tutaj nikt ci niczego zabronić nie może, prawda?
No... prawda :)

Tak więc oto, moi drodzy i moje drogie, oficjalnie otwieram cykl, w którym będę teksty makijażem inspirowane pisać. Nie będzie instrukcji. Będzie makijaż i to, co on mi na myśl przynosi. Przynajmniej spróbuję :)

A dzisiaj będzie gadanie o kresce.

Tak sobie myślę, że kreska towarzyszy nam w życiu cały czas. Różnie ją nazywają: kreska, linia, granica, bariera... Można być pod kreską, można coś grubą krechą przekreślać czy oddzielać jedno od drugiego. Jak się tak dobrze zastanowić, to kreska, a właściwie kreski dwie, zwiastują, że oto życie się zaczyna lub zacznie za jakieś 9 miesięcy* (*niepotrzebne skreślić w zależności od światopoglądu). Kreska, którą tutaj widzicie, jak widzicie, nie jest zbyt widoczna. Ale to wcale nie znaczy, że jej nie ma. Jest, zieleni się tam na błękicie i wierzcie mi - zrobiona eye-linerem z Lovely nie puści tak łatwo.

Kolor kreski nie ma najmniejszego znaczenia, choć jej grubość i długość już tak (hej! co to za skojarzenia nieładne, hę?). Jeśli na ten przykład krzyczysz głośno, że to czy tamto ci się w twoim życiu nie podoba, ale niczego z tym nie robisz, bo ci w sumie tak wygodniej, to ta twoja kreseczka cienka jest i słabiutka. Pewnie inni myślą, że potrafisz oddzielić się od kłopotów i trudności porządną krechą, bo przecież krzyczysz tak głośno. Ludzie myślą, że krzyczenie wymaga odwagi rysowania grubych linii. Nie wiem, ja uważam, że to nieprawda. O wiele mocniejsze linie i kreski robią moim zdaniem ci, którzy je ROBIĄ, nawet jeśli tego nie słychać i nie widać. Krzyk, że jest mi źle jest li i jedynie niteczką do zaszywania braku odwagi czy po prostu lenistwa.

Kreski, te na oku i te w życiu, robić wcale nie jest łatwo. Ręka drży, omsknie się nie w tym kierunku co trzeba, pofałduje się, wkurzy. Człowiek boi się znowu za rysowanie kresek brać, bo przecież NIE UMIE. Ja tak miałam, ale mi się to zmienia (a może JA to zmieniam?) i zaczynam się z kreskami (tymi na oku i tymi w życiu) zmierzać. Jak nie wyjdzie, to co? To się poprawi. A może tym razem wyjdzie, prawda?

Zachęcam do rysowania kresek - fajnie podkreślają oko, nadają makijażowi "pazura", wyrazu. Jestem też za stawianiem kresek czy linii w życiu tam, gdzie chcecie, żeby stała. A innym nic do tego :)

zielony eye-liner firmy Lovely, wodoodporny NAPRAWDĘ

na bogato, z mocniejszą pomadką i nieco drżącym konturem ust :)

i spokojniej, w sam raz do pracy

To wszystko na dzisiaj, pozdrawiam serdecznie :)




środa, 22 kwietnia 2015

ach, jaka ja jestem sprytna! : )

Jakże ja jestem z siebie dumna, jakaż radość mnie rozpiera, kiedy sobie pomyślę, czego dzisiaj dokonałam. Dokonałam, moi drodzy, ZAKUPÓW w  w y j ą t k o w o  w y j ą t k o w e j  c e n i e! Koleżanka A. Ł. słusznie przewidziała, że zobaczywszy ulotkę o promocji w drogeriach Natura na pewno z niej skorzystam. Skąd to podejrzenie?! ;)

Nie no, bądźmy poważni. Jak ja, jeszcze przy zdrowych zmysłach, mogłabym obojętnie minąć Naturę wiedząc, że przy zakupie minimum dwóch kolorowych kosmetyków zapłacę za każdy z nich o 40% ich ceny mniej? Heloł!! 40% to prawie procent 50, a 50% to połowa całości! A zakup minimum dwóch malowidełek to dla mnie żadne wyzwanie. Zresztą, co ja wam będę po próżnicy tu gadała, same zobaczcie, co złapałam i za ile:)


Zakup kredki na wodną linię oka był po prostu konieczny :). Ta, którą mam znika w dziwny sposób po zaledwie dwóch-trzech godzinach, zostawiając na moim oku nieładne resztki samej siebie. A o oto tutaj demonstrowanej kredce słyszałam dobre opinie. No to kupiłam. Kredka CATRICE made to stay inside eye w kolorze 010 In The Mood For Nude. W regularnej cenie kosztuje 12,99, ja zapłaciłam 7,79.



Powiem wam szczerze - odkąd pewnego dnia zobaczyłam ten róż, po prostu na niego zachorowałam. Bardzo żałuję, że zdjęcie nie oddaje dobrze jego koloru - jest po prostu przepiękny, takiego jeszcze nie miałam. Jest to róż CATRICE Illuminating Blush w kolorze 030 Kiss Me Ken (!!!???). Ten rozświetlający róż, który normalnie kosztuje 17,99, mnie kosztował dzisiaj jedyne 10,79 :).



Kolejny róż - okej, tego w planie nie było.... I tak jak w przypadku wcześniej przedstawionego Catrice aparat zubożył nieco kolor, tak w przypadku tego tutaj różu sprzęt ogołocił kosmetyk totalnie, zabierając całe jego piękno, jakby w zazdrości. Pozwólcie, że spróbuję wam nieco ten kolor przybliżyć: przesuwając się z lewej strony pudełka do prawej, kolor zmienia się, przechodząc z pomarańczowego w koralowy. Można używać ich oddzielnie lub mieszać. Ten róż essence blush up! (10 heat wave) to małe cudeńko! I pomyśleć, że zapłaciłam za ten róż 9,29 zamiast regularnego 15,49.



Za każdym razem, kiedy byłam w drogerii, mijając szafę Maybelline zerkałam ku dołowi, czy aby w końcu cienie COLOR TATTOO 24HR nie są przecenione. Nigdy nie były. Jakże więc  mogłabym nie kupić ich dzisiaj, zwłaszcza, że na półce leżało ostatnie opakowanie koloru, na którym mi zależało, czyli 40-Permanent Taupe. Jest to cień w kremie, który podobno świetnie nadaje się też do bycia eye-linerem i kosmetykiem do brwi. DUŻO RADOŚCI! :) A cena? Normalnie 24,69, a nienormalnie, czyli tyle, ile ja zapłaciłam - 14,81! Wyśmienicie :)


Moi mili, taka uczta jest w zasięgu każdego z was - tylko spieszcie się, bo Natura gości tak swoich klientów tylko do 29 kwietnia!

Pozdrawiam serdecznie :)


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

rozmyślania przy makijażu

Ech, od razu uprzedzam, że humor u mnie kiepski... Wszystko jakoś mnie dzisiaj opuszcza: podkład się skończył w połowie posmarowanej twarzy z samego rana, mój kochany, wreszcie trafiony korektor rozświetlający też mnie opuścił, dokładnie tak samo jak podkład (może się zmówili?). Nadzieja, której trzymałam się w związku z pewną sprawą bezpowrotnie poszła sobie. Moje poczucie pewności siebie diabli wzięli, czuję się jak kapeć - nic niewarta. Niech to szlag! Teraz na dodatek, kiedy staram się usilnie, żeby mnie stan trzeźwości opuścił również, to on jak na złość opiera się procentom z mocą godną abstynenta. Co jest, ja się pytam?! Pewnie skończy się poalkoholowym, pożal się boże, bólem głowy...
A słońce tak pięknie świeci, ciepłość się zaczyna nagrzewać, a ja taka zdołowana tutaj siedzę i mówię do monitora... No żal...

Postanowiłam w tym stanie rozpaczy nieco się rozerwać, oddalić myśli od złego i pokazać wam jeden z makijaży, które czekają na publikację w moim schowku (tak, tak - mam taki; odkładam tam wszystko, co na kliszy uwieczniłam, niech czeka na dobry czas).

Jest to makijaż jednokolorowy, podpatrzony w jakiejś gazecie i na własny użytek wykonany. I żeby nie było wątpliwości żadnych, to ja ten 1kolorowy makijaż wykonałam kosmetykami w ilości mniej więcej takiej:

:)
No bo tak (nigdy nie zaczynaj zdania od NO BO!): kolor trzeba czasami rozświetlić, czasami zmatowić, czasami przyciemnić, a czasami rozetrzeć. I tak od koloru do koloru, powstaje nam jednokolorowy makijaż.


Fiolet od góry do dołu - jeden z trendów sezonu. Mówią. że jest to kolor trudny do noszenia - zbyt bliski kolorystyce sińców pod oczami. Nie wiem, być może, ale ja czułam się w tych barwach bardzo dobrze i na pewno jeszcze nie raz tak się umaluję. Całość powieki dolnej i górnej pokryłam matowym fioletem, który rozświetliłam na środku powieki górnej. Nie jest to rozświetlenie dające po oczach - jest to rozświetlenie dające TEN efekt :). Polecam, moim zdaniem ten kolor będzie pasował do każdej tęczówki.





Wiecie, nawet mi się trochę lepiej zrobiło...

Dziękuję i pozdrawiam was serdecznie :)


niedziela, 19 kwietnia 2015

polecam (się i w ogóle...)

Odkąd piszę posty na tym blogu czuję, że jestem wam winna wyjaśnienie. Taką sobie przyjęłam strategię i formę, że pisze tutaj "w osobie pierwszej do osoby drugiej" (bądź osób drugich). No cóż, może to zbyt zuchwałe zakładać od początku, że ktoś tu będzie zaglądał i czytał i że mogę się w związku z tym swobodnie do KOGOŚ zwracać, choć już teraz mogę mieć pewność, że parę osób tu zagląda, co cieszy mnie naprawdę niezmiernie.
I właśnie Wam, moje zaglądaczki (i zaglądacze) jestem winna owo wyjaśnienie. Otóż za każdym razem, jak piszę Wam, Was, z Wami i tak dalej, to nie używam wielkiej litery W, tylko małej, ot, po prostu. I za każdym tym razem tak mnie ciśnie: czy to aby nie brak szacunku do czytelnika, może jednak powinnam go tytułować z WIELKIEJ W, tak jak to w szkołach uczyli i na co uczulali nauczyciele poloniści? A potem i tak piszę do Was literą małą, bo... tak mi bardziej leży pisać do kogoś, z kim wyobrażam sobie, że rozmawiam, do kogoś, kto jest z grubsza moim rówieśnikiem, do kogoś, kogo pewnie lubię lub polubiłabym... Tak Wiecie, bez zbędnego patosu, bez kłaniania się i tytułowania. Piszę do Was normalnie, codziennie, gawędząc. Tak więc pozostanę przy moim małym W, a Wy pamiętajcie i zawsze miejcie na uwadze, że bez względu na pisownię, ja zawsze myślę o Was przez Wielkie, pełne serdeczności W. :)

A teraz chcę wam pokazać dwa produkty, które są moimi bohaterami ostatniego tygodnia. Zacznę od tego, które pojawiło się w mojej kosmetyczce wcześniej - Panie i Panowie, oto matowy cień z mySecret w kolorze nr 519.

Cienie tej firmy można kupić w drogeriach Natura. Generalnie jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe, niedrogie, a dobre, to zdecydowanie wolę Naturę od Rossmanna, choć niestety w tej, do której chodzę, często wiatr wieje w szafach kosmetycznych. No cóż, ale ja nie o tym chciałam...

Cień, który prezentuje jest niepozornym, jasnym, jak na moje oko w ciepłej tonacji beżem. Baaardzo jasnym (nie sugerujcie się kolorem na zdjęciu....). Pomyśleć by można, że szkoda pieniędzy na coś tak jasnego i tak mało kolorowego. Nic bardziej mylnego! Ten cień to moje kółeczko do zadań specjalnych. Trzeba rozetrzeć kolorowe cienie na załamaniu powieki? Proszę bardzo. Trzeba rozjaśnić całą powiekę przed nałożeniem kolorów? Proszę bardzo! Ktoś ma chęć stępić nieco, upastelowić zbyt neonowy kolor? Proszę bardzo. A może kąciki oka rozjaśnimy? A może pod łukiem brwiowym pani sobie życzy uspokojenia? Nie ma sprawy. No co się nie obejrzę, to go potrzebuję! Taki mój środek uspokajający, niby go nie widać, a jednak bez niego to to nie to samo.

Zrobiłam dla was swatche tego cienia, co nie było proste, bo się chłopak chował w zawstydzeniu. No, ale coś tam widać..




Drugi produkt, który w tym tygodniu poprawiał mi humor (i nadal poprawia) kiedy na niego spoglądałam, to lakier do paznokci. Zanim wam go pokażę, to znowu coś muszę powiedzieć. Otóż, ja na biały lakier na paznokciach reagowałam alergicznie. No nie podobał mi się i już (nadal nie przepadam zresztą). Jak widziałam u gwiazdy E. Górniak białe długie szpony, to mi się niedobrze robiło (i pewnie znowu się zrobi, ja ją zobaczę...). ALE.... jest tu małe ale. Jak to ze mną bywa, jak się na coś napatrzę, naczytam i nasłucham, to i bardziej przychylna się czasami robię. A ostatnio naoglądałam się, że w tym sezonie jasność na paznokciach jest jednym z pożądanych trendów sezonu. I tak jedno zdjęcie, drugie zdjęcie, trzeci filmik.... No poczułam, że chcę spróbować lakieru, który bielą nie będzie, ale będzie jej bliski. Chciałam bieli zabrudzonej.
No cóż, głupi i bez grosza w portfelu zawsze ma szczęście i ten lakier mnie po prostu zawołał ze stoiska Golden Rose w poznańskiej Pestce. Nie mogłam zatem przejść obojętnie wobec głosu czegoś tak pięknego i akuratnego, więc dałam Pani 6 zł z groszami i odeszłam pełna szczęścia w swoim kierunku.


Lakier nałożyłam na paznokcie bez żadnej bazy w piątek. Dziś mamy niedzielę, a paznokcie ciągle są w takim stanie, że nie zamierzam lakieru jeszcze zmywać. Na lakier nałożyłam top coat Mega Shine z Sally Hansen, ale nie przypisuję mu tutaj zbyt wielkiej zasługi - przy innych lakierach wcale nie pomagał, więc czemu miałby tutaj? Lakier ma szeroki pędzelek, bez którego ja już nie umiem się obsłużyć :). Położyłam na paznokcie dwie warstwy. Aaaaaa, i jeszcze jedno - wybór kolorów z tej serii autentycznie powala :)

na górze z lampą błyskową, na dole - bez :)

I to wszystko, jeśli chodzi o to wejście, pozdrawiam was serdecznie! :)


sobota, 18 kwietnia 2015

ostra jazda

gdybym miała być kolorem, to byłabym zielenią

gdybym miała władzę nad przyrodą, to usunęłabym jesień i zimę

gdyby pory roku można było dotknąć, to pławiłabym się w wiośnie


Ostrzegam - wiosną będę nudna i monotematyczna. Ten temat będzie się ciągnął jak flaki z olejem przez całe wiosenne miesiące. Będę o tym śpiewać, pisać i malować (się). Jeśli ktoś nie ma na to ochoty, to niech tu nie zagląda przez najbliższe miesiące. Albowiem obok WIOSNY nie potrafię przejść obojętnie. Za każdym razem ta pora roku zachwyca mnie tak samo, od początku, jakby od nowa. Ciągle zadziwia, zaskakuje i cudownie podnieca zesztywniałe po zimie ciało. A w tym roku dodatkowo  - czego jeszcze u mnie nie było - wpływa na kolory na mojej twarzy.

Ostatnio jakoś tak chyba obiecałam na Facebooku, że pokażę wam moje nowe, kolorowe paletki. Nabyłam je drogą kupna w drogerii Natura, wyciskając z portfela ostatnie grosze. Przysięgam - ja pójdę przez tą moja słabość do pudełeczek z torbami. Ale o tym też już mówiłam... :)



Firma my Secret stworzyła te paletki dość niedawno, wodząc mnie za nos na pokuszenie. Każda z nich kosztuje niecałe 13 zł, a że nie mogłam się zdecydować na jedną z nich to oczywiście od razu kupiłam obydwie. Cienie w obydwu są matowe, a kolory z całą pewności wpisują się w najnowsze trendy na wybiegach.

Pokażę wam teraz te kolory z bliska.

Delikatniejsza z nich nazywa się SHAKE COLORS. Jest bardzo spokojna, wyważona, nieśmiała nieco, pastelowa. Zupełnie inaczej niż jej siostra...

Paletka REVOLT AGAINST THE NUDE jest niczym żyletka - kolory ma ostre, mocne, trzeba uważać, żeby sobie nimi krzywdy nie zrobić.


Tę pierwszą paletkę już próbowałam - zdjęcia umieściłam na Facebooku. Dlatego dzisiaj postanowiłam zaszaleć i spróbować panią AGAINST... Zapraszam na małe "krok po kroku".


1. Po przygotowaniu powieki, czyli nałożeniu na nią bazy pod cienie, w wewnętrzne kąciki oczu nałożyłam płaskim pędzelkiem zielony cień.








2. Na środek powieki zaaplikowałam cień pomarańczowy. Uwaga - jego pigmentacja naprawdę powala!








3. Całość zakończyłam w zewnętrznym kąciku oka cieniem czerwonym.









Żeby kolory nie odcinały się za ostro od skóry, całość roztarłam przy załamaniu powieki. Postarałam się też rozetrzeć granice między poszczególnymi kolorami. Cienie wcale się przy tym nie osypywały, nie traciły też mocy swojego koloru - bardzo fajnie się z nimi pracowało.





Na dolną powiekę nałożyłam zielony cień, który roztarłam nieco przy zewnętrznym kąciku cieniem czerwonym.


Linię górnych rzęs przyciemniłam czarnym, matowym cieniem aplikowanym na mokro. Na dolną linię wodną nałożyłam cielistą kredkę, a całość zakończyłam rytualnym pomalowaniem rzęs na czarno :)





Przy tak mocnych kolorach dobrze jest na sam koniec wyczyścić sobie zewnętrzny kącik oczu - ja zrobiłam to za pomocą korektora i patyczka higienicznego. Usta przy tak mocno pomalowanych oczach zostawiłabym raczej w tonacjach neutralnych, spokojnych. I już :)




Pozdrawiam wiosennie :)


niedziela, 5 kwietnia 2015

pisanka

Różnice:
na Boże Narodzenie jest biało, podczas, gdy Wielkanoc jest kolorowa;
na Wielkanoc je się rano, podczas gdy w wigilię tego drugiego święta pałaszuje się wieczorem,
przed Bożym Narodzeniem ubiera się choinkę, przed Wielką Nocą - pisanki...

I właśnie temat pisanki zainspirował mnie dzisiaj do zajęcia się swoją twarzą. Bo w sumie bym nie musiała - żadnych wielkich planów wyjściowych nie miałam, święta spędzam w małym gronie najbliższej rodziny, a oni mnie w pięknie i brzydocie... Wszystko jednak ma swoje granice. I żeby nie psuć nikomu apetytu świątecznego, wybieram porę nieposiłkową - otóż mój organizm ogólnie, uwziął się na mnie ostatnio, wyładowując wszelkie swoje jakieś niedomagania na mojej twarzy. To jakaś masakra. To jest niedopuszczalne, tego się ludziom po prostu nie robi. Nie dość, że ozdoby czerwone wymalowane mam szczodrze, to na dodatek piękna febra mi przy ustach wyszła, a pod brodą, gdzieś tam pod skórą, w pobliżu nie znanej mi z nazwy kości okołoszczękowej wyszedł mi jakiś bolesny guz. Nie widać go na zewnątrz, nie stanowi więc żadnej ozdoby, ale bólem, jaki mi zadaje przypomina mi cały czas, że tam JEST. Słowem - twarz jak pisanka, naciapane na niej szczodrze.
Myślę sobie jak już mam mieć pisankę na twarzy to niech będzie ona tam, gdzie ja sobie zażyczę i tylko tam. Niechaj pisanka na oku mym się stanie. Najpierw jednak musiałam coś zrobić z moją cerą.
UWAGA - będzie zdjęcie!


Tym razem nie obyło się bez porządnego korektora. Odświeżyłam dawno nie używaną paletkę korektorów z Avonu. Żółtym kolorem zamaskowałam wszystkie niedoskonałości, doprowadzając moją twarz do jako takiego wyglądu. Proszę mi wybaczyć jedną machlojeczkę - jako że na febrę mocnych nie znalazłam, skorzystałam po prostu z programu graficznego i z przyjemnością ją usunęłam. Reszta - wykonana za pomocą poniższych kosmetyków:

1. paleta korektorów "" Corrector Palette" z Avonu (okrągłe opakowanie),
2. podkład Revlon PHOTOREADY, kolor 002 Vanilla,
3. pudry do modelowania twarzy HD z serii Freedom System z Inglota:
jasny - kolor 503, ciemny - kolor 508;
4. korektor "Magix - multi-benefit illuminator" w kolorze "light" z Avonu

Teraz mogłam przystąpić do pisankowania na powiekach :)

Najpierw zmatowiłam skórę pod łukami brwiowymi jasnym cieniem, a załamanie powieki zaznaczyłam delikatnie jasnym brązem.
1. na zewnętrznych częściach powiek nałożyłam matowy róż...
2. ... który następnie roztarłam pędzelkiem - tak zwanym puchaczem :)

3. na środek powieki nałożyłam pomarańcz matowy, który pięknie mi się połączył z różem (warto pilnować, żeby takie przejścia były delikatne, bez ostrych granic kolorów),
4. na wewnętrzne kąciki powędrowała matowa żółć - ją również tak roztarłam, żeby delikatnie połączyła się z pomarańczowym

5. załamanie powieki zaznaczyłam matowym różem, ale nie jest to ten sam cień, który nakładałam na zewnętrze oka - ten kolor jest jaśniejszy,
6. żółty z kącika wewnętrznego pociągnęłam na dół, do mniej więcej 1/3 długości dolnej powieki

7. na pozostałą część dolnej powieki nałożyłam matowy róż,
8. postanowiłam zaszaleć i narysowałam kreskę - użyłam do tego cienkiego pędzelka i matowego, granatowego cienia; można też nakładać cień na mokro, wtedy kolor będzie wyraźniejszy

9. granatowy cień nałożyłam też na kawałek zewnętrznej części dolnej powieki, wszystkie kolory roztarłam,
10. przez cały czas nie dbałam za bardzo o wygląd cieni przy końcu oka, bo teraz nadszedł czas, żeby cienie przy zewnętrznym kąciku oka wyrównać w jedną linię - za pomocą korektora i patyczka higienicznego wyczyściłam zewnętrzny kąt oka; żałuję, że nie mam niebieskiego tuszu do rzęs, bo myślę, że pasowałby tutaj fajnie... no nic, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi... :)


Poszczególne kroki w makijażu oka wykonałam za pomocą produktów:

Kroki:
przygotowanie powieki: Bell "Fashion &Mat", kolor 514;cienie
"Awakening" z Avonu (jasny brąz);
1. mySecret "MATT eye shadow", kolor 514 (różowy);
2. Sensique "VelvetTouch", kolor 156 (pomarańczowy);
3. Pierre Rene, pojedynczy cień nr 48 "Narcise" (żółty);
4. mySecret "TRIO eye shadow", nr 320 (granatowy do linii);

I twarz była w miarę do czegoś podobna. Na policzki nałożyłam delikatny róż z essence "silky touch blush" w kolorze 10 adorable.












Pozdrawiam serdecznie i świątecznie :)


czwartek, 2 kwietnia 2015

i kto by pomyślał...

dzisiaj za oknem: teraz świeci słońce

dzisiaj za oknem: był śnieg....

dzisiaj za oknem: był grad....

dzisiaj za oknem: padał deszcz...

We mnie natura jest dosyć rychliwa - jak już coś mam zrobić, to lubię to zrobić od razu. Jak mam coś mieć, to nie lubię na to czekać. Jak już coś mi się nie spodoba, to wyrzucam na śmieci, bo po co to trzymać.Nie zastanawiam się, nie analizuję, czasu nie marnuję - jak ma coś być, to niech będzie!

No i takowoż miało się stać z zakupionymi za grosze cieniami my secret TRIO eye shadow. Pamiętacie posta, w którym zjechałam jakość i efekt pozostawiony przez jeden taki zestaw ("taniocha")? No bo przyznać mi musicie, że było nad czym ponarzekać. Cieni tych użyć już nigdy nie zamierzam i podobnie miało się stać z bliźniaczym zestawikiem cieni, gdyż ponieważ z promocji skorzystałam hurtowo ;). Nie wiem jednak, co mnie tknęło - może poranne przymulenie to spowodowało, a może przebłysk rodzącej się we mnie intuicji kosmetycznej - że postanowiłam dzisiaj na oku TRIO nr 320 spróbować.


Cienie na pierwszy rzut oka wydają się całkiem przyzwoite. Pomna jednak tego, że poprzednie również zmyliły mnie całkiem ładnym wyglądem zewnętrznym, tym razem również wypróbowałam kolory na własnej skórze.













Słuchajcie, granat po prawej zdobył me serce od razu. Jest to taki mocny w charakterze, zimny, niewzruszony, bez zbędnej słodyczy i błysku kolor. No cudo. A jaka pigmentacja! No nie byłam w stanie wykończyć raz nabranego na pędzelek koloru. Podobnie panienka z lewej - różowa, ale jakby nie różowa wcale, bo mocna, zdecydowana i Barbie gardząca. Lubię takie kolory. No a na środku połyskująca ni to zieleń ni to błękit, trochę morza, trochę piany. Pigmentacja boska.

Dałybyście wiarę, że dwa zestawy cieni z tej samej linii, w takim samym opakowaniu i obok siebie leżące na półce w drogerii są tak różne? Jedne odpustowo świecące, w sama raz dla jakiejś sroki - zero koloru, zero wyrazu, za grosz klasy. I drugie - przepięknie i soczyście napigmentowane, mocne, z charakterem. Jakże się cieszę, że dziwnym trafem nie wylądowały one w koszu razem z koleżanką.






takie cienie to ja za 4 zł mogę kupować! ;)

Pozdrawiam serdecznie donosząc jednocześnie, że nadal świeci słońce :)