niedziela, 13 marca 2016

lazarus, salcos i liberatus

Mój syn właśnie powiedział, że szkoda, że jest niedziela i szkoda, że już się kończy... No cóż, fakt. 

Zostawmy lepiej te rozważania, po co psuć sobie nastrój. Lepiej myśleć o tym, co się ma i co jeszcze jest, a nie o tym, co będzie, jak już się skończy. A ja mam dla was dzisiaj makijaż wykonany po części moją nową paletą cieni Shade+Light eye od Kat Von D. Chwaliłam się nią na prawo i lewo na Facebooku, bom szczęśliwa była, że w końcu do mnie dotarła.


Jak wspominałam wtedy, dużo o tej palecie (i w ogóle o kosmetykach tej marki) słyszałam dobrego i postanowiłam zaszaleć. Czy było warto? No cóż, zależy kto co lubi. Jeśli ktoś zabujał się w makijażowaniu - jak ja na ten przykład - na pewno nie żałowałby żadnej złotówki wydanej na ten kosmetyk. Marka Kat Von D nie jest szeroko dostępna na rynku polskim. Jej kosmetyki można kupić tylko w necie i za niemałe pieniądze. Można ją dostać np. na stronie sklepu House of  Beauty za bagatela 289 zł. Ja bym za cienie tyle nie dała, jeszcze swój rozum mam. Nie ustałam więc w poszukiwaniach i znalazłam oferty na Allegro, gdzie cienie można kupić "już" od 80-90 zł plus koszty przesyłki. Ciągle jest to drogo, ale jak się porówna... ;)

Nie ma co się rozwodzić - cienie kupiłam i już. I nie żałuję. Pozwólcie, że spróbuję wam je opisać. Kolorystyka palety zdaje się uboga - jest tutaj przewaga brązów w różnych odcieniach i temperaturach, beże i jeden cień czarny. Wszystko. Proszę jednak na rzucie oka nie przestawać, proszę zanurzyć w nie pędzelek i nałożyć kolor na oko. No ja cię nie mogę! W dotyku są niesamowicie przyjemne, jakby satynowe, takie śliskie, miękkie. Na oku pracuje się z nimi bosko, można rozcierać godzinami. Kolor pięknie się pokazuje, nie znika w połączeniu z innymi w burej, jednolitej plamie, ale trwa na posterunku łącząc się z sąsiadem jak należy. Wszystkie cienie są matowe i nie mają nic wspólnego z matami, jakich do tej pory używałam. Po pierwszym użyciu tych cieni nie chciałam używać już innych, codziennie sięgałam właśnie po nie. I mimo, zdawałoby się, monotonnej kolorystyki, każdego dnia moje oczy wyglądały inaczej. Cienie trwały niewzruszone na powiekach przez cały dzień - nie weszły w załamania skóry, nie wyblakły.

Dzisiaj pokażę wam jeden z tych makijaży. Używałam do niego cieni ze środka palety, ich nazwami zatytułowałam ten post.



Załamanie powieki zaznaczyłam cieniem lazarus.








Prawie całą powiekę pomalowałam cieniem salcos, zostawiając tylko wiewnętrzną część powieki.

Wewnętrzny kącik oka, zarówno na górze, jak i na dole zaznaczyłam jaśniutkim cieniem liberatus. Resztę dolnej powieki delikatnie zaznaczyłam cieniem lazarus.


Do takiego neutralnego makijażu oka lubię wyraźnie zaznaczyć policzki różem oraz usta. Całość prezentowała się tak:






Bardzo się cieszę, że kupiłam sobie te cienie :)

Pozdrawiam was wszystkich serdecznie!