piątek, 29 maja 2015

anty-De

Każdy może rozszyfrować tytuł tego posta tak, jak chce. Pierwsze skojarzenie zapewne jest oczywiste i ciśnie się na mózg, ale ja proponuję wam zabawę w słowa. Cóż to takiego może być to anty-De? Ja mam takie:
- anty-De, jak anty na Dupie-siedzenie i męczenie siebie i innych totalnym bezruchem; takie siedzenie jest w sumie bardzo wygodne: kiedy ogarnia cię niechęć, marazm, słabość całkowita to nawet leżenie jest wskazane; wszystko jednak musi mieć swój kres, naprawdę;
- anty-De, jak anty Darowanie sobie jedzenia: jedzenie jest konieczne, żeby żyć, ruszać się, uczyć się nowych rzeczy, rozwijać, kochać, pisać, czytać...... i nie jedz tylko dlatego, że musisz - jedz, ponieważ smakowanie niesie za sobą wiele przyjemnych doznań;
- anty-De, jak anty Drugs: pigułka pomoże, jest czasami wręcz niezbędna, żeby się podnieść i funkcjonować - jestem absolutnie za leczeniem się u specjalistów i przyjmowanie lekarstw, które przepisują; podobnie jednak, jak w przypadku leżenia: wszystko do czasu;
- anty-De, jak......

Jak jeszcze coś wymyślę, to może dopiszę. Post ten, moi drodzy, ma swoje przesłanie. Nie daj sobie zgnuśnieć, rusz się choćby na przekór sobie. w ruchu złapiesz energię, powietrze, przestrzeń, nieco słońca. I nie mówię tu o bieganiu w maratonie, mówię o wstaniu z fotela.

Wiem, o czym piszę, wierzcie mi. Ale ponieważ mamy tutaj wielkie anty-Dołowanie innych, to nie będę się rozwodziła nad moimi De. Powiem wam za to, że postanowiłam, że choćby nie wiem, jak mi się nie chciało, to wstaję z sofy, idę do łazienki, otwieram szuflady i maluję twarz. Nie mam ochoty na kolory. Nie mam ochoty na kombinowanie i wymyślanie. Nie idę w żadne ludzi zgromadzenie. Nie muszę wyglądać. Mogę po prostu wstać, umyć twarz, założyć okulary (soczewek też nie chce mi się wkładać) i już. Co mi ktoś zrobi? Ale ja tak nie chcę. Dlatego, że dla mnie zrobienie makijażu każdego dnia to jest ten RUCH. Zadbanie o siebie to jest przeganianie De. Z każdym ruchem pędzla przekonuję się, że życie toczy się dalej. Ot co.

Mój makijaż ostatnich dni to żadna rewelacja. Jasny cień na powiekach i tusz na rzęsach to jedyne szaleństwo, na jakie mam ochotę. ALE, jak to mówią: niewielki krok.....


czyni różnicę, prawda?

I żadnych wymówek, proszę! A że trzeba potem to zmywać... A że po domu mam w makijażu chodzi?! A że to czasu szkoda i kosmetyków - niech czekają na lepsze czasy.. A to że niech skóra sobie odpocznie... A w lustro to w sumie patrzeć nie muszę... Nie! Powiedziałam: żadnych wymówek! :)






Pozdrawiam serdecznie z mojej sofy :)


niedziela, 24 maja 2015

jak pies do jeża

Nie wiem, jak wy, ale ja dorastałam  przekonaniu, że rzeczy muszą do siebie PASOWAĆ. Nie było mowy o noszeniu kratki do kwiatków, pasków do kratki czy kwiatków do pasków. Jak na dole wzór, to na górze gładko. I odwrotnie. Podobnie było z łączeniem kolorów. Róż z czerwienią, czerwień z pomarańczą, niebieski z zielonym - no pewnych kolorów się po prostu nie łączyło. I choć dzisiaj swój rozum mam i mogę co mogę, to jak miałam założyć różową bluzkę do czerwonych spodni to zadałam sobie wielokrotnie pytanie, czy aby jestem tego pewna?. Pewna byłam, zestaw ten naprawdę mi się podobał, cały dzień taka różowo-czerwona przeszłam i nikt się nie skarżył, że daję po oczach. Jakże jednak niesamowicie wielka jest moc przekazów z przeszłości, żyją ciągle i mają się dobrze. Czasami za dobrze.

Pewnego dnia poszłam za ciosem i znowu połączyłam na oku kolory, które podobno być razem nie powinny. Pomarańcz z różem. Oto krótka fotorelacja z tego spotkania :).



Krótka recenzja
Różową kreskę na oku zrobiłam eye-linerem firmy Lovely (w tej edycji dostępne są jeszcze kolory zielony - ten mam i niebieski). Skusił mnie ze względu na rzadko spotykany kolor, jeśli chodzi o ten rodzaj kosmetyku oraz jego niska cena. I powiem szczerze, że tylko ta cena go ratuje. Eye-liner (zarówno ten różowy, jak i zielony) słabo kryje, trzeba milion razy poprawiać kreskę, żeby linia była wyraźna. Człowiek jeździ i jeździ tym pędzelkiem, frustracja rośnie z każdą sekundą, zegar tyka, a do pracy czas już iść. No nie polecam, jeśli się spieszycie. I w ogóle - lepiej nie. Ja już je mam, to i wykorzystam, ale, jak to mówią, szału nie ma. Trzeba natomiast oddać temu produktowi, że jest naprawdę wodoodporny - jak już się go nałoży na powiekę, tak trzyma się swego miejsca cały dzień.
Koniec krótkiej recenzji


 

I znowu, na przekór ciotkom, matkom i babkom, w tym zestawie kolorystycznym czułam się bobrze. Polecam taką zabawę kolorami - wbrew starym zasadom :)







Pozdrawiam słonecznie :)


sobota, 23 maja 2015

światełko w tunelu

tylko uważaj, to może być pociąg :)


Chyba dobrze jest mieć coś takiego w życiu, czego można się chwycić i nieco przytrzymać. Dla każdego jest to coś innego, jak śpiewa w starej dobrej piosence osobnik płci trudnej do określenia: "każdy ma jakiegoś bzika..." (patrz: repertuar "Fasolek"). Ja mam makijaż. Szczerze. Sprawia mi przyjemność pokrywanie twarzy podkładem, pudrowanie jej i konturowanie. Lubię walczyć z moimi brwiami, mimo iż z prawie każdej potyczki wychodzę przegrana. Lubię stać nad moją łazienkową szufladą, wpatrywać się w niemałą już kolekcję cieni i zastanawiać się co by tu dzisiaj... To dla mnie przyjemność. Na to mam ochotę. Nie muszę - chcę. Zwłaszcza teraz, kiedy dużo ciężkich myśli plącze mi się po zwojach (chyba napiszę o tym w innym miejscu, bo sprawa wydaje mi się ważna) możliwość porobienia czegoś w sumie bez wartości, absolutnie niekoniecznego i zdecydowanie niepożytecznego dla innych jest po prostu zbawienna.

Dzisiaj pokażę wam makijaż, który podpatrzyłam na YouTube. Bardzo, bardzo mi się spodobał i postanowiłam spróbować go na moim oku. Oczywiście nie jest taki sam, może jedynie trochę mu blisko, ale czułam się w nim dobrze. Może któraś z was też będzie miała na niego ochotę?

W roli głównej występuje tutaj żółty cień do powiek. Kolor zdecydowanie wiosenny, pożądany na majowy czas. Jeśli macie taki cień w swojej kosmetyczce oraz jakieś brązy czy bordo (właśnie sprawdziłam w słowniku,że to słowo się nie odmienia), to na pewno dacie radę :).



1. Przygotowanie powieki. Ja zawsze nakładam bazę pod cienie - powieka wtedy nie jest taka sucha, cienie lepiej i dłużej się jej trzymają (w każdym bądź razie teoretycznie powinny). Miejsce pod łukiem brwiowym matuję jasnym cieniem.
2. Na załamanie powieki nałożyłam cień w kolorze bordo. Użyłam do tego pędzelka do blendowania cieni, żeby granice koloru nie były zbyt ostre. Po prostu nakładasz cień miękkim pędzelkiem i rozcierasz cień w miejscach, gdzie chcesz, aby był. Ja zaznaczyłam miejsce nad całą powieką, również nad wewnętrznym kącikiem. W zewnętrznej części oka przyciemniłam trochę kolor, co też rozchmurzyłam - słowem zero ostrych krawędzi :)
3. Punkt programu - żółty cień. Kolor ten nałożyłam na całą powiekę ruchomą. Starałam się tak to rozpracować, żeby bordo z żółcią bezkolizyjnie się połączyły, ale tez żeby każda z nich miała swój rewir i na obce ziemie nie wchodziła.
4. I teraz moja pięta achillesowa - kreska. Ostatnio czuję coraz większą chęć nauczenia się kreski malowania, myślę o jakimś żelowym eye-linerze i pędzelku do tego przystosowanym - ale to w swoim czasie. Dzisiaj zastosowałam cienki, płaski i zmoczony pędzelek oraz czarny cień. Kreska nie jest spektakularnie gruba, ale fajnie optycznie zagęszcza linię rzęs i podkreśla oko.

Dolną powiekę każdy może zrobić tak, jak chce. Ja ją rozświetliłam jasnym bordowym cieniem,a w kącikach wewnętrznych nałożyłam połyskujący, bardzo jasny róż. Rzęsy pomalowałam czarnym tuszem.




Bordowy cień w załamaniu powieki (może to być inny kolor, np: brązowy) fanie wygląda przy otwartym oku. Oko nie jest nachalnie żółte, ma bowiem w tle coś intrygującego ;)






Pozdrawiam serdecznie :)


piątek, 22 maja 2015

coś chyba ze mną nie tak

choć słońce świeci za oknem
ja w środku od deszczu moknę...

Czasami tak chyba musi być, na tym polega moja własna, prywatna równowaga. Okresy względnego spokoju i zwykłego "dzień za dniem" przeplatają się u mnie ze spadkami temperatury stosunków międzyludzkich, obniżeniem poziomu śmiechu, wyczerpaniem zasobu energii i chęci. Do czegokolwiek.
Dodatkowo ostatnio obserwuję u siebie dziwne reakcje i zjawiska i sama już nie wiem, czy cieszyć się z takich zmian czy się raczej niepokoić... Nie dalej, jak kilka dni temu płakałam podczas oglądania... odcinka serialu telewizyjnego! Płakałam, tak mi było smutno, że jeden z bohaterów został śmiertelnie postrzelony. Umarł. Pochowali go w grobie, głęboko w ziemi, a mnie po policzkach leciały łzy. Prawdziwe! Było mi naprawdę smutno...
Moi drodzy, ja NIGDY nie płaczę na filmach, a jeśli zdarzy mi się wzruszyć jakąś sceną, to zaledwie trochę smutno mi się robi, oczy może trochę wodą zachodzą i to koniec. Nie płaczę na filmach, Unikam takich filmów, bo nie lubię płakać przed ekranem. No tak mam. A tu SERIAL. Oglądany przypadkiem, ot, leciało sobie w tle. Książkę aż odłożyłam, bo tak mnie wciągnęło. Musiałam wiedzieć, czy on naprawdę umarł. Nie mogłam uwierzyć, że zdarzyło się to, co się zdarzyło. Jak scenarzyści mogli mi to zrobić!

I teraz nie wiem - cieszyć się, że coś się we mnie otworzyło, jakaś ludzka część mojej ludzkiej istoty? Czy może martwić się, że coś mi się w głowie miesza, bo płaczę na serialu? Zganić to na hormony czy na lekkie pomieszanie zmysłów, traktować jak chwilową słabość czy martwić się, że coś zaczyna się we mnie psuć?

Inny przykład. Zamówiłam dwa kolory z pomadek, na które czaiłam się od dawna. Nie po drodze mi jednak ciągle było, bo albo za drogie, albo za dużo za przesyłkę i tak dalej. W końcu rzucili na ladę promocję, więc się skusiłam. Pomadki przybyły. I teraz przyjrzyjmy się dorosłej kobiecie, matce i żonie, funkcjonariuszowi publicznemu - dość to bowiem osobliwe.
Otwiera karton i z uśmiechem dziecka, które dostało gwiazdkę na Gwiazdkę wyciąga dwa opakowania pomadek. Dwa kartoniki - niemal całuje je na powitanie. Cieszy się, choć na szczęście nie podskakuje. Otwiera jeden, potem drugi. patrzy z błyskiem w oku na dwie tubki kryjące w sobie farbki do ust. Nareszcie! Są! Moje kochane! Szybko biegnie po aparat, żeby światu je pokazać. Pstryk od przodu, pstryk od tyły, pstryk tak i na wznak. A teraz koniecznie musi zobaczyć ich kolory. ŁAŁ! Jakie piękne, cudowne, jakie... jakie... TAKIE! Nasycone. Gęste. szybko, szybko, pomalujmy nimi usta! Obydwoma, jednocześnie! Albo nie - najpierw jedną, potem drugą! Tylko którą najpierw? Może tą? A może jednak tamtą?

No naprawdę. Coś ze mną nie w porządku...

Żeby jednak oddać sprawiedliwość pomadkom, to muszę przyznać, że coś w sobie mają. Poznajcie się, oto pomadki firmy Makeup Revolution z serii Lip Lava:


po lewej kolor UNLEASH, po prawej - FORGIVEN
Pomadki mają postać tubek zakończonych ściętą gąbeczką. W środku te malutkie tubeczki zawierają pigment niemal w czystej postaci. Są gęste, kolory mają intensywne, pięknie kryją usta.


Kolekcja Lip Lava zawiera 5 kolorów, ja w przypływie rozsądku kupiłam dwa, czego żałuję teraz, bo w sumie jeszcze jeden z nich by mi się na pewno też podobał ;). Wszystkie kolory można sobie obejrzeć na stronie producenta, o TUTAJ, a pomadki w Polsce póki co można nabyć jedynie drogą internetową, na przykład TUTAJ.

W wyniku wyliczania padło na pięknie pomarańczową pomadkę UNLEASH. Zamaskowawszy pomarańczem swój niepokój, dół emocjonalny i niechęć do świata zmierzyłam się z kolejnym dniem. Jakoś poszło.






Pozdrawiam serdecznie i życzę słodkiego, miłego życia :)


sobota, 9 maja 2015

zero profesjonalizmu

rano: łzy ze śmiechu wylane na zajęciach z angielskiego (Renata i Maciej - uwielbiam Was!)

w południe: pieniądze wydane z portfela w Rossmannie (dwa błyszczyki w promocji 49%)

popołudniu: pieniądze włożone do portfela za sprzedany rower

wczesny wieczór: fajne samopoczucie po dniu, kiedy się same przyjemności wylewały i wlewały :)


Ufff, nareszcie TO czuję: zero pracy, stresów i hałasu w ciągu dnia i wieczorem jestem w stanie czytać, pisać, działać. I nawet makijaż mam dla was, świeżutki, dzisiejszy, jeszcze cały czas na twarzy. A skąd tytuł tego posta? Ano stąd, że gdyby profesjonalista zobaczył to, co wy zaraz zobaczycie, to by pędzle pozagryzał z trwogi i narzekań. Albowiem początek był już jakby nieprawidłowy. A wszystko przez nowiutki, nieużywany jeszcze cień w sztyfcie, który leżał w mojej szufladzie i czekał...

Oto czarny cień firmy Bell z serii HYPOAllergenic. Cóż tu dużo mówić, cień jest niesamowity. Sztyft jest miękki, łatwo nakłada się nim kolor, który jest nasycony i z lekkim połyskiem. Żałuję, że kupiłam tylko ten jeden kolor i na pewno kupię sobie inne (są dostępne m.in. w Rossmannie). I właśnie tego cienia mi się dzisiaj zachciało. Wyobrażacie to sobie? Po pierwsze czarny cień na dzień, z samego rana, ot, na zajęcia?? Po drugie - czarny cień na wiosnę? Kiedy wszystko robi się kolorowe? Mhm, przez chwilę się nawet nad tym zasępiłam, po czym stwierdziłam, że i tak mam ochotę, najwyżej...

Cień zaraz po nałożeniu na powiekę roztarłam pędzelkiem. Zaraz po nałożeniu dlatego, że jest to cień wodoodporny, więc może szybko zastygać, a z takim już niewiele się zrobi. A roztarłam, bo mocne granice między cieniem a skórą powieki nie wyglądają dobrze... Po tak wykonanej pracy moje powieki wyglądały tak:


Na tak przygotowane miejsce postanowiłam nałożyć bordowy, również raczej wieczorowy niż dzienny cień z dano nieużywanej paletki L'Oreala COLOR RICHE w kolorze S3 Disco Smoking:

nawet wam zaznaczyłam kolor :)
Najpierw na sam środek, potem nieco więcej w kąciki zewnętrzne, aż mi cała czerń pod kolorem zniknęła.. :)

Nie myślcie jednak, że takie zakrywanie koloru kolorem nie ma sensu. OTÓŻ, czerń pod bordem na pewno przygasiła nieco jego intensywność, a dzięki temu, że cień Bell jest wodoodporny i kremowy, stanowi doskonałą bazę pod cień prasowany, Ot - taki trik.


TIP
Chwilka przerwy na tzw. TIP (z ang. wskazówka), czyli Taka (sobie) Informacja Praktyczna. Malowanie tak intensywnymi kolorami bardzo często (no dobrze: zawsze) wychodzi mi poza kontur, co wygląda nieestetycznie. Wątpię, czy kiedykolwiek nauczę się malować tak, żeby od razu modelować kolorem piękne wykończenia, kąciki, równe linie itd. Na szczęście mam korektor. Ot, zwykły korektor w płynie pod oczy. Nabieram sobie nieco tego korektora na płaski pędzelek i tymże czyszczę sobie zewnętrzny kącik oka, ewentualne zabrudzenia pod okiem i jest ok :). 

w ten sam sposób można wyrównać kontur ust po nałożeniu pomadki
Koniec TIP-a


Na wodną dolną linię oka nałożyłam brązową kredkę, dolna powiekę wycieniowałam jasnym fioletem i beżem, rzęsy podkręciłam i pomalowałam i.... oto kolejny błąd. Niewybaczalny. To, że przy malowaniu rzęs wypaćkam sobie przy okazji górna powiekę, to już mówi się trudno (choć to wkurzające nieco), ale że zrobiłam zdjęcia oka przed usunięciem tego tuszu z powiek, to już karygodne. Trochę próbowałam to wyczyścić na kompie, żeby po oczach nie dawało, ale i tak nie jest idealnie, Przepraszam, biję się w pierś,zawiniłam...


No i te zdjęcia końcowe, które poniżej, jakieś takie niewyraźne jakby... 




 



Na koniec chciałabym wam jeszcze pokazać, w jakich ja warunkach muszę pracować :)





Przepraszam zatem za usterki i pozdrawiam serdecznie :)



piątek, 8 maja 2015

ccssiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. . . . . . . . . . .

ostatnio za dużo: hałasu
zdecydowanie za mało: spokoju
i jeszcze: czasu dla siebie
i jeszcze: ciszy.....


Czujecie czasami, że jeśli ktoś powie do was jeszcze jedno słowo, to eksplodujecie? Macie tak czasami, że najmniejszy dźwięk powoduje w głowie i oczach ból niby słaby, a dotkliwy? Pracowaliście kiedyś, albo pracujecie z dziećmi? Nie? Szczęściarze...

Jest piątek, koniec tygodnia ze zbyt wieloma godzinami w pracy, z za dużą ilością pytań i skarg, z deficytową ilością ciszy... Nareszcie piątek. I szkoda tylko, że ze zmęczenia nie umiem się teraz z tego cieszyć.

Nic już więcej tutaj dzisiaj nie powiem. Pozwólcie, że pomilczę....




















I jeszcze tylko powiem, że makijaż był inspirowany kolorami na mojej bluzce.





Pozdrawiam serdecznie, machając ręką bez słów :)