piątek, 22 maja 2015

coś chyba ze mną nie tak

choć słońce świeci za oknem
ja w środku od deszczu moknę...

Czasami tak chyba musi być, na tym polega moja własna, prywatna równowaga. Okresy względnego spokoju i zwykłego "dzień za dniem" przeplatają się u mnie ze spadkami temperatury stosunków międzyludzkich, obniżeniem poziomu śmiechu, wyczerpaniem zasobu energii i chęci. Do czegokolwiek.
Dodatkowo ostatnio obserwuję u siebie dziwne reakcje i zjawiska i sama już nie wiem, czy cieszyć się z takich zmian czy się raczej niepokoić... Nie dalej, jak kilka dni temu płakałam podczas oglądania... odcinka serialu telewizyjnego! Płakałam, tak mi było smutno, że jeden z bohaterów został śmiertelnie postrzelony. Umarł. Pochowali go w grobie, głęboko w ziemi, a mnie po policzkach leciały łzy. Prawdziwe! Było mi naprawdę smutno...
Moi drodzy, ja NIGDY nie płaczę na filmach, a jeśli zdarzy mi się wzruszyć jakąś sceną, to zaledwie trochę smutno mi się robi, oczy może trochę wodą zachodzą i to koniec. Nie płaczę na filmach, Unikam takich filmów, bo nie lubię płakać przed ekranem. No tak mam. A tu SERIAL. Oglądany przypadkiem, ot, leciało sobie w tle. Książkę aż odłożyłam, bo tak mnie wciągnęło. Musiałam wiedzieć, czy on naprawdę umarł. Nie mogłam uwierzyć, że zdarzyło się to, co się zdarzyło. Jak scenarzyści mogli mi to zrobić!

I teraz nie wiem - cieszyć się, że coś się we mnie otworzyło, jakaś ludzka część mojej ludzkiej istoty? Czy może martwić się, że coś mi się w głowie miesza, bo płaczę na serialu? Zganić to na hormony czy na lekkie pomieszanie zmysłów, traktować jak chwilową słabość czy martwić się, że coś zaczyna się we mnie psuć?

Inny przykład. Zamówiłam dwa kolory z pomadek, na które czaiłam się od dawna. Nie po drodze mi jednak ciągle było, bo albo za drogie, albo za dużo za przesyłkę i tak dalej. W końcu rzucili na ladę promocję, więc się skusiłam. Pomadki przybyły. I teraz przyjrzyjmy się dorosłej kobiecie, matce i żonie, funkcjonariuszowi publicznemu - dość to bowiem osobliwe.
Otwiera karton i z uśmiechem dziecka, które dostało gwiazdkę na Gwiazdkę wyciąga dwa opakowania pomadek. Dwa kartoniki - niemal całuje je na powitanie. Cieszy się, choć na szczęście nie podskakuje. Otwiera jeden, potem drugi. patrzy z błyskiem w oku na dwie tubki kryjące w sobie farbki do ust. Nareszcie! Są! Moje kochane! Szybko biegnie po aparat, żeby światu je pokazać. Pstryk od przodu, pstryk od tyły, pstryk tak i na wznak. A teraz koniecznie musi zobaczyć ich kolory. ŁAŁ! Jakie piękne, cudowne, jakie... jakie... TAKIE! Nasycone. Gęste. szybko, szybko, pomalujmy nimi usta! Obydwoma, jednocześnie! Albo nie - najpierw jedną, potem drugą! Tylko którą najpierw? Może tą? A może jednak tamtą?

No naprawdę. Coś ze mną nie w porządku...

Żeby jednak oddać sprawiedliwość pomadkom, to muszę przyznać, że coś w sobie mają. Poznajcie się, oto pomadki firmy Makeup Revolution z serii Lip Lava:


po lewej kolor UNLEASH, po prawej - FORGIVEN
Pomadki mają postać tubek zakończonych ściętą gąbeczką. W środku te malutkie tubeczki zawierają pigment niemal w czystej postaci. Są gęste, kolory mają intensywne, pięknie kryją usta.


Kolekcja Lip Lava zawiera 5 kolorów, ja w przypływie rozsądku kupiłam dwa, czego żałuję teraz, bo w sumie jeszcze jeden z nich by mi się na pewno też podobał ;). Wszystkie kolory można sobie obejrzeć na stronie producenta, o TUTAJ, a pomadki w Polsce póki co można nabyć jedynie drogą internetową, na przykład TUTAJ.

W wyniku wyliczania padło na pięknie pomarańczową pomadkę UNLEASH. Zamaskowawszy pomarańczem swój niepokój, dół emocjonalny i niechęć do świata zmierzyłam się z kolejnym dniem. Jakoś poszło.






Pozdrawiam serdecznie i życzę słodkiego, miłego życia :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz