środa, 30 grudnia 2015

eee, w sumie.... nic wielkiego....

nastrój od 1 do 10: teraz, wieczorem, zdecydowanie bliżej jedynki; ranki bywają przyjemniejsze
powód powyższego: nie wiem, jakieś tam stany różne w emocjach i ciele
możliwe rozwiązania: spieprzyć z życia gdzie pieprz rośnie

Od razu ostrzegam, że tekst będzie nijaki, podobnie zresztą jak makijaż, który dla was dzisiaj mam. No bo jak już zrobiłam te zdjęcia, jeśli już poświęciłam im tyle czasu, żeby je zedytować, posklejać to już nie będę tak marnotrawić i w sieć wrzucę. No ale nie wyszło. W wyobraźni mojej był całkiem inny - kolory były inne, efekt był inny i ja w mojej wyobraźni byłam inna w tym makijażu. A jest jak jest. Zbyt kolorowo, ale nie tak kolorowo, jak bym chciała. Zbyt nijako, blado, nie do rymu, nie do taktu.

Powiedzcie, też tak czasami macie? Myśli człowiek: ruszę się trochę, bo zgnuśnieję przez te wolne dni, zamknę się w łazience, może szczęśliwie nikt mi tym razem nie wejdzie, powymyślam sobie, pobawię się malowidkami, przeobrażę się. O, i jeszcze zdjęcia do bloga sobie zrobię, bo dawno niczego świeżego  nie było... Ruszasz dupsko, chociaż ci się nie chce - rozumem próbujesz go wziąć, a że rozum jeszcze jako taki, to  dupsko umie podnieść. Chwytasz aparat dla odbycia narad....

I mimo tak obiecującego początku no nie idzie. Wszystko jakieś takie wymuszone, nie jakbyś skórę własną malowała, ale jakby ktoś ci maskę z tym makijażem nakładał - nie twoje to oczy z tymi cieniami na nich, nie pasuje do ciebie ten róż na policzkach, pomadka jakby plastikiem była przyklejonym do tej maski na siłę. Patrzysz na siebie-nie siebie w to lustro, raz z prawej, raz z lewej, oko przymykasz, otwierasz, łypiesz, mrugasz, puszczasz (to oczko), a ono spod spodu, spod tej warstwy woła, że to nie ono jest wcale i że nie myśli puszczać się dzisiaj do nikogo. Za chiny!

Wy też tak czasem macie, że jesteście jakby nie wy, nie swoi? Wszystko gryzie, swędzi, uwiera. Jeszcze niedawno wydawałaś się sobie z tych spodniach super smukła i powabna, a teraz te przeklęte spodnie uwydatniają wszystko to w twojej figurze, co niekorzystne. Jakby ktoś zaklęcie rzucił na ciebie, na twoje spodnie, na bluzki, na włosy (no nie mogę patrzeć na moje włosy!), na nos, na palec wskazujący lewej ręki, na wszystko. I nic nie pomoże, trzeba przeczekać. Możesz rzucić się w wir pracy, możesz całymi dniami oglądać "Przyjaciół", możesz ćwiczyć brzuszki co wieczór, regularnie - nic z tego, głowa ciągle opada, obciążona świadomością, że jesteś jakaś nie tego.....

Chcesz zobaczyć, jak wygląda mój-nie mój makijaż? Wiesz, tylko po to, żeby na marne to moje edytowanie nie poszło? Zapraszam, choć bez entuzjazmu...


Najpierw, jak zawsze, nałożyłam na całą powiekę, sięgając aż pod łuk brwiowy cień COLOT TATTOO 24h z Maybelline w kolorze Creme De Nude 93, który stanowi u mnie bazę pod cienie. Następnie utrwaliłam tą bazę, pokrywając ją całą matowym cieniem mySecret w kolorze 505.





Następnie sięgnęłam po cień z mySecret, również z serii MATT eye shadow, tym razem w kolorze 516 (uwielbiam ten kolor, polecam wszystkim) i zaznaczyłam nim kąciki powieki oraz jej załamanie.









Na środek powieki nałożyłam dwa cienie (myśląc, że to cokolwiek zmieni...). Najpierw użyłam matu mySecret w kolorze 513, a potem na tyle na ile się dało "rozbłyszczyłam" go cieniem z palety Makeup Geek z Makeup Revolution.




Dolna powieka, równie nijaka jak ta górna. Tutaj również użyłam cieni z Makeup Geek. Najpierw, od zewnętrznego kącika użyłam matowego, kakaowego brązu, natomiast od wewnątrz rozświetliłam oko połyskującym, jasnym  brązem.



Gotowe oko wyglądało mniej więcej tak (drugie gotowe oko wyglądało podobnie):










Żebyście nie mieli poczucia straconego czasu, skoro już doszliście do tego miejsca.... Otóż dla wytrwałych mam wiadomość, dla której myślę, że warto było tutaj dojść. Są to cienie MATT eye shadow z firmy mySecret.


Są to naprawdę dobre i naprawdę tanie cienie, które można kupić w drogeriach Natura. Wybór kolorów jest bardzo duży, wszystkie, jak sama nazwa wskazuje, mają wykończenie matowe. Pigmentacji nie muszą się wstydzić, jedynym, na co trzeba uważać podczas ich stosowania to osypywanie - pylą dość mocno. Trzeba dobrze strzepnąć pędzel przed przyłożeniem go do oka, ot co. Cena regularna tych kółeczek to bodajże 6,99, ale bardzo często są w promocji i wtedy kosztują około 5 zł za sztukę. Słowem" fajna cena, fajne kolory - fajne cienie. Polecam.

Pozdrawiam was serdecznie, mam nadzieję, że następnym razem zobaczymy się w lepszym moim nastroju :)


niedziela, 13 grudnia 2015

wykopalisko

nastrój? wyrównany
ale czy świąteczny? jeszcze nie
za wcześnie, by pytać? zdecydowanie

Lubię porządki (nie mylić ze sprzątaniem). Lubię układać, segregować, wyrzucać, co niepotrzebne, robić wokół siebie przestrzeń. Lubię czuć, że po raz kolejny pokonałam chaos, wyciągnęłam z kątów to, co tam zalegało i pozbyłam się raz na zawsze. Po takim "przewietrzeniu" szafy, szafek, szuflad czy półek mam wrażenie, że nabieram w płuca więcej powietrza, okna jakby więcej światła wpuszczają do pomieszczenia i biada każdemu, kto spróbuje mi jakiś papierek w tę jasność wrzucić. ;)

Piszę o tym wcale nie dlatego, że zbliżają się święta -  dla wielu czas sprzątania. Ja akurat lubię porządkować (nie mylić ze sprzątaniem) bez okazji, a nawet jakby okazji wbrew, dlatego mnie akurat święta do porządków nie zmuszają. Ja lubię robić porządek (nie mylić... i tak dalej) dla samej siebie. Nadchodzi taki moment, że czuję, iż czas najwyższy pozbyć się gratów z własnego życia i robię to, bo tak chcę.
Czuję dość wyraźnie, że ten moment się zbliża, że lada moment otworzę szafki, wyciągnę z nich wszystko i przynajmniej połowę z tego wyrzucę do śmieci. Może coś wydam, może coś spróbuję sprzedać - w każdym bądź razie pozbędę się tego na zawsze. Już mnie ręce świerzbią, już oczy rozglądają się niespokojnie, już czuję w trzewiach małe swędzenie...

Dzisiaj mały remanent na dysku. Siedzą tam albowiem przykurzone już nieco stare zdjęcia z makijażami, które kiedyś popełniłam, ale których, nie wiem czemu, nie pokazałam. Wyrzucić szkoda, na pamiątkę trzymać ich nie mam zamiaru, zarobić na nich nie zarobię - myślę sobie "puszczę w świat".

Dzisiaj mam dla was nieco niebieskiego. Kolor, którego używam w makijażach niezmiernie rzadko. No nie przepadam, uważam, że nie jest mi w nim dobrze. Czasami kusi mnie, czasami nawet skusi - łączę go wtedy z innymi kolorami, kamufluję nieco, żeby był, ale tak nie do końca. To, co mam dla was dzisiaj też jest niebieskie z elementami :). Porwałam się nawet na czerwoną kreskę na dolnej linii wodnej - w sumie nie najgorzej to chyba wyszło. Zresztą sami możecie osądzić. Dzisiaj znowu pobawiłam się w tworzenie prezentacji :)


I tak..... Mam tu też zdjęcia całego makijażu. Włos wtedy był na mej głowie miejscami długi ;)





Pozdrawiam Was serdecznie, wszystkich! :)


środa, 9 grudnia 2015

z wielkiej potrzeby

Mogę pojęczeć? Poskomleć trochę, poskarżyć, poużalać się publicznie? Mogę? Bo tak mi brakuje pisania, edytowania zdjęć, wycinania, tuszowania, wygładzania.... Jeju, jak mi brakuje... Czasu nie mam, jak ja nie mam czasu! Wracam z pracy, a jakby nie wracam. Dziennik elektroniczny uzupełniam, na pytania, potrzeby słane do mnie odpowiadam. Kaligrafuję w zeszytach litery przepiękne, 16 zeszytów, w każdym piękne literki. Teraz jestem na 'ł', jak ławka, łaty, ło matko jedyna! Następne będzie 'y', jak tyyyyle mam do roboty. Potem zeszyty w kartkę, 16 mam tych zeszytów, z plusami, minusami i znakami równa się. Jutro '8' będę wprowadzać - piszemy piękne dwa brzuszki, jeden pod drugim, w układzie pionowym, bo poziomo to leniwa powstanie... I nawet nie wiem kiedy nad tą ósemką słońce zachodzi, księżyc wyłazi i wieczór za oknem. A tu jeszcze dziecko, prawie 9 lat temu się urodziło, trzeba by się nim zająć, pogadać, wychować jakoś, żeby na ludzi wyrosło. A rośnie i owszem, tylko nie wiadomo, co z tego wyrośnie w przyszłości...
Takie u mnie narzekanie ostatnio, że aż się sluchać nie chce, uciekajcie lepiej, gdzie pieprz rośnie, bo jak się rozkręcę, to jeszcze wam o moich kościach bolących powiem i ciągłym niedospaniu.

Albo nie, nie uciekajcie, coś dla was mam. Mam oczy. Pomalowane na dodatek. W sobotę się zbuntowałam, powiedziałam sobie, że tak dalej być nie może, za aparat sięgnęłam i mam świeżutkie, pomarańczowo-różowe oczy dla was. I nawet zmęczenia w nich nie widać, więc nie ma strachu.
Makijaż wykonałam paletkami, które teraz męczę od lewej do prawej, zgodnie z kierunkiem pisania i czytania. Uwielbiam te paletki, ogrom kolorów, jakie w sobie mają sprawia, że codzienne mam inny pomysł na makijaż. Polecam z całego serca paletki Makeup Revolution New-trials vs Neutrals i makeup GEEK. Za tak niską cenę (w porównaniu z innymi paletkami) mam w szufladce piękne kolory w ilości niezmierzonej, na dodatek dobrej jakości. Gdybym była wami i mogła o coś prosić Mikołaja, to poprosiłabym właśnie o nie ;)

A teraz obiecane oczy, krok po kroku.




 




 






Uff, od razu mi lepiej :)

Pozdrawiam serdecznie! :)


niedziela, 22 listopada 2015

na czasie

Z czasem wszystko się zmienia, nic nie stoi w miejscu. Czas leczy rany, czasem się człowiek zapomina, z czasem też się przyzwyczaja. Czasowo można być niedostępnym, o czasie można być bądź też czasem można się spóźnić. Czas niby płynie dla każdego tak samo, a jednak z jednymi obchodzi się delikatniej, a innych nie oszczędza. Osobiście czuję, że z czasem staję się życiowo mądrzejsza, w jednych sprawach bardziej wyluzowana, w innych potrafię się spiąć. Czas mnie uczy, że cokolwiek zrobię, to on i tak będzie szedł w swoim kierunku i nic tego nie zmieni. Po co więc z nim się ścigać czy jemu zaprzeczać? Chyba tylko po to, żeby jakoś ten czas spędzić...

Piszę o tym wszystkim, bo mam za sobą naprawdę hardkorowy tydzień, emocje wlewały i wylewały się ze mnie strumieniem nieprzerwanym, za to zmiennym i nieprzewidywalnym. I w rodzinie i w pracy wydarzenia szarpały mną na różne strony, a ja starałam się zachować równowagę - z czasem coraz łatwiejszą do złapania. Z czasem... Chyba jestem już w takim wieku, że szkoda mi marnować minuty na zmaganie się z czymś, czego zmienić się nie da. Czas uczy mnie, że choroba bliskich, popełnianie błędów, konsekwencja we własnym działaniu - to wszystko jest częścią mojego życia.

Częścią i znakiem upływającego czasu jest również mój syn, jego język, którego czasem nie rozumiem, zainteresowanie tak dalekie od moich, sposób spędzania wolnego czasu tak inny od moich idealnych wyobrażeń, jego swoboda w poruszaniu się w świecie programów komputerowych. To, co za chwilę wam pokażę to efekt, nie boję się użyć tego słowa, międzypokoleniowej współpracy. Ja i Kamil (który oczywiście ma swój nick: KalakPL) razem przy komputerze - on mnie uczy, ja się uczę od niego. Fajnie. Ciekawe, jak wam się spodoba ta inna forma pokazania drogi powstania makijażu oka (włączcie głośniki :)).




Ha! Taka jestem ;). Makijaż prosty, w sumie nic szczególnego, ale nie o niego tutaj w sumie chodzi. Żeby jednak tradycji stało się zadość, wstawiam zdjęcia z całością makijażu.





I to wszystko na teraz, pozdrawiam serdecznie! :)

P.S. Jeśli nie wiecie, o czym mówię, pisząc, że nie rozumiem czasami o czym mój syn mówi, to wejdźcie sobie na jego "bloga" - pojmiecie w czym rzecz ;)


niedziela, 8 listopada 2015

tuszę, że używacie tusze

Przyznać się wam do czegoś muszę:
uwielbiam używać tusze;
bez tuszu się z domu nie ruszę.
Gdy szczotką przy oku poruszę
(czasami i pięć razu muszę
przy jednym oku tym tuszem
                        malować...)
to czasem przez czerń tą się wzruszę.
Szloch głuchy rozrywa mą duszę
gdy poprawiać te warstwy muszę.
I nawet w wielkiej życia zawierusze
zawsze będę stosować me tusze...

--------------------------------uwaga, uwaga - teraz nastąpi przejście na prozę--------------------------------

Kobieta, która nie używa maskary na codzień niechaj podniesie rękę.... Mam nadzieję, że żadnej ręki podniesionej nie widzę. Ale gdyby, tak przypadkiem, moja intuicja i pojmowanie świata zawiodły i GDYBY gdzieś tam wśród czytających tego posta kobiet (mężczyźni mogą czuć się bezpieczni) była taka, co to rzęs swoich codziennie nie maluje, to niechaj posłucha mnie uważnie. JA WIEM, że nie ma to jak naturalne piękno. JA WIEM, że są na świecie rzeczy ważniejsze, niż rzęsy kobiece, JA w końcu WIEM, że nie każda z was musi lubić malowanie się i trenowanie z kolorami przy twarzy. Proszę mi wierzyć, mam dużą tolerancję na to, jak bardzo się różnimy i jestem za indywidualnością i tak dalej. Ale na miłość boską, żeby rzęs nie malować??!! 
Kup kobieto z ręką wyciągniętą ku górze najtańszą maskarę, jaką uda ci się spotkać, stań przed lustrem, wyciagnij szczoteczkę z tuszu, przyłóż tą czarność do oka (uwaga!) i pomaluj rzęsy przy jednym oku. Pomaluj jeszcze dolne rzęsy, błagam, zrób to dla mnie. Odłóż szczoteczkę i spójrz na to oko. A potem porównaj z okiem niepomalowanym. Spójrz głęboko i bez uprzedzeń. Jeśli NAPRAWDĘ nie widzisz różnicy, jeśli po pomalowaniu drugiego oka (co polecam zrobić) nie wzruszy cię piękno twojego spojrzenia, jego wyrazistość, uroda, ponętność, to poddaję się - wygrałaś (ale tak dla pewności spróbuj jeszcze raz..).

Ja bez tuszu nie mogę. Uwielbiam mieć pomalowane rzęsy. sprawia mi to dużą przyjemność i lubię sobie wyobrażać, że moje spojrzenie czaruje i przyciąga. Kto mi zabroni?

Były czasy, kiedy wystarczał mi jeden tusz w kosmetyczce. Ale teraz czasy są nieco inne :)

poznajcie moją "dziatwę"
A że trochę tego mam, to pomyślałam, że może innym na coś się moje próbowanie tuszu przyda. Opowiem wam trochę o moim zbiorze, co lubię i za co, czego nie lubię i więcej nie kupię. Zapraszam na krótki przegląd.

Po pierwsze chcę podkreślić, że w przypadku tuszów do rzęs cena w ogóle nie świadczy o jakości (jest to też zdanie jutuberek, które oglądam). Słowem - nie warto wydawać dużo pieniedzy na tusze do rzęs. Dla mnie tusz kosztujący więcej niż 20 zł to już gruba przesada...



Te z lewej, które wam pokazuję to tusze, które na pewno jeszcze kupię. Pierwszy to Eveline Extension Volume - przepieknie rozczesuje rzęsy, ładnie je podkreśla, nie rozmazuje się w ciagu dnia, malowanie nim to łatwizna. Drugi, ten różowy, to miss sporty Studio Lash Instant Volume. Jego szczoteczka może nie wszystkim przypaść do gustu, wloski ma nierówne - z jednej strony krótsze, z drugiej dłuższe. Ta konstrukcja wymaga pewnej czujności przy malowaniu, bo można się z lekka umazać - ale jak już się pomaluje rzęsy, wyglądają naprawdę spektakularnie. Polecam, ale też ostrzegam, że pewnie nie jest dla wszystkich (w przeciwieństwie do Eveline).



Te z kolei tusze, to tusze z wielkimi szczoteczkami - polecam każdy z nich. Przyjemnie się nimi maluje, bo nie trzeba się namachać, żeby efekt był widzoczny. Takie szczoteczki mają za zadanie pogrubienie rzęs (podczas gdy takie, jak wyżej - mniejsze - są specami od wydłużania...), o ile wierzymy, że faktycznie szczoteczki mogą takie rzeczy robić. Ta trójka sprawdza mi się w każdej sytuacji, sięgam po nie, kiedy chcę mieć tego tuszu naprawdę dużo, kiedy zależy mi na efekcie "przesady" (uwielbiam :)). Poznajcie bliżej: maskara PUPA Diva's Lashes mascara maxi volume (szczota przeogromna) - kupiłam w promocji za 19,99. Druga to Bourjois Beauty' Full Volume (też na pewno w promocji, bo normalnie ta firma bardzo się ceni) oraz spadek po siostrze (ja nie wiem, czemu się jej pozbyłaś...) tusz firmy Yves Rocher Lash Plumping Mascara. 








Teraz z kolei tusze, którym nie mam nic do zarzucenia, natomiast drugi raz ich już nie kupię. Pan żółty to Curling Pump Up mascara firmy Lovely. Mascara podkręcająca rzęsy, z charakterystyczną, "rogalikową" szczoteczką. Maluje bardzo ładnie, jej kolor to bardzo wyrazista czerń, pociagnięcie nią rzęs sprawia dużą przyjemność, poza tym jest bajecznie tania, ale.... Wydaje mi się, że podrażnia mi oczy (a mnie podrażnić, nie mylić z rozdrażnieniem, łatwo nie jest). Łzawią mi po niej oczy, ciągle je muszę wycierać, co nie jest ani przyjemne ani mi potrzebne. Polecam naprawdę, ale i ostrzegam - może podrażnić.

Pani różowa to bardzo fajny tusz z Avonu BOOS IT. Ma fajniutką szczoteczkę z maleńkimi wypustkami (nawet nie włosami, bo są one twarde). Nie mam jej nic do zarzucenia - ładnie podkreśla rzęsy, rozdziela, przeczesuje. Czemu jej więc nie kupię? Ano bo mi się skończył dostęp do pani konsultantki (zmiana pracy, rozumiecie ;)). Nic to, przeżyję. Jednak jeśli któraś z was ma taką możliwość, to warto spróbować, zwlaszcza jeśli będzie w promocji.





Teraz tusze z serii wielkie moje rozczarowanie. Najpierw Max Factor i jego 2000 Calorie. Jest to chyba ta najbardziej podstawowa wersja (albowiem wersji tych teraz dziesiątki), kupiłam rownież w promocji za 19,99 i to tylko jest moim pocieszeniem. Nie, nie robi niczego złego, ale też nie robi tego, czego bym sie spodziewała po tak sławnym tuszu. Taki efekt, jaki sprzedaje mi ten produkt mogę mieć za o wiele mniejsze pieniądze.
I drugi, sławny (oj, naprawdę sławny!) So Couture z serii Volume Million Lashes firmy L'Oreal. Normalnie drogi jak cholera, kupiłam oczywiście w promo, co i tak nie czyniło go najtańszym. I co? I naprawdę jest ok. Pokrywa rzęsy jak tusz, rozczesuje jak tusz, jest czarny jak tusz, pachnie jak czekolada i trwały jak diabli. Tylko że żaden z powyżej pokazanych tuszy nie jest u mnie mniej trwały. I choć żaden nie pachnie czekoladą, to przynajmniej mogę je spokojnie usunąć, jeśli gdzieś mi się na powiekę wyjedzie - pana trwałego naprawdę trudno usunąć patyczkiem, jeśli ci się przy rannym malowaniu gdzieś powieka poplami. Jak dla mnie - nie za te pieniądze. Po prostu. 






A tu taka tylko ciekawostka, z serii "po kiego licha ktoś coś takiego wymyślił?" Nie wiem, co autor miał na myśli, nie potrafię dosiegnąć mym rozumowaniem tego zamysłu oryginalnego. Maskara miss sporty Studio Lash Incredi Ball. Naczapierzona (Renia, pozdrawiam! ;)) kula na czubku szczoteczki, która marze ci tuszem cały kącik oka jednym pociągnięciem - rewelacja. Czemu kupiłam? Nie wiem, ale zaraz po napisaniu tego posta wyrzucam do kosza.







I jeszcze na koniec tusze z tych innych. Mam w swoich zbiorach jedną tylko maskarę wodoodporną, ale nie używam, bo zmycie takiej wieczorem powoduje niepotrzebną śmierć wielu niewinnych rzęs. 
Mam też LASH BOOST z Catrice, która ma za zadanie wydłużyć nasze rzęsy. Są to takie białe włókienka nanizane na coś w rodzaju spirali, które przyklejają się do rzęs. Nakłada się je na pierwszą warstwę tuszu, po czym pokrywa się je kolejną. W sumie fajna rzecz, choć nie czyni niczego spektakularnego. Czasami stosuję jak mi się chce, albo jak mi sie przypomni.

I jeszcze tusze kolorowe. Fajna sprawa, bo wystarczy pociągnąć nimi rzęsy, bez bawienia się w cieniowanie powiek i już masz kolor przy oku. I wierzcie mi - nie da się przejść obok ludzi niezauważonym ;).



Uff, się napisałam... Kończę już jednak, zostawiając was z przesłaniem tym jednym: malujcie swoje rzęsyy, szkoda życia na chowanie piękna ocząt waszych :)

Pozdrawiam serdecznie! :)


niedziela, 25 października 2015

co ja poradzę....

Ogłoszenie
Szukam czasu. Każda minuta jest na wagę złota, jestem w stanie zapłacić każdą sumę. Czas ma być wolny, bez żadnych ukrytych dodatków. Ma się nadawać do czytania, pisania i się malowania. Tylko poważne oferty.

Nie, nie narzekam, skądże znowu. Zastanawiam się tylko głośno, jak to jest możliwe, że przed wakacjami miałam czas na robienie kilku wpisów w miesiącu, a teraz piszę zaledwie drugi w październiku.... Takie tam...
Ciekawych zapewniam jednak, że moje zainteresowanie makijażem nie maleje. Co rano wstaję, kiedy jeszcze ciemności pokrywają świat za oknem, na palcach przemykam do łazienki i, rozkoszując się tą chwilą spokoju i ciszy, w sztucznym świetle żarówki, wymyślam sobie nowe malowidła na twarzy. Cieszy mnie to niezmiennie, ciągle rajcuje.

A początek dzisiejszego wpisu bierze się z rozterki.  Rozterki, którą ostatnio przeżywam nieustannie. Jesienne tęsknoty chyba, żeby coś nowego znaleźć, kupić i spróbować. Tak było też z paletką cieni, którą chcę wam dzisiaj przedstawić. Przepiękną paletę 16 cieni New-Trials vs Neutrals z Makeup Revolution London. Czaiłam się jak nienormalna, oglądałam recenzje i czułam, że ona jest dla mnie. W końcu los szczęśliwy sprawił, że w sklepie internetowym mintishop.pl ogłoszono promocję na produkty tej właśnie firmy i wyjścia nie miałam - musiałam ją kupić. :)





Panie i Panowie, oto MOJE kolory. To paleta stworzona jakby dla mnie. Jakże tutaj ciepło, przyjemnie jesiennie. Uwielbiam czerwienie i jego wszelkie odmiany. Pięć połyskujących cieni, które połączone na oku z matowymi dodają spojrzeniu głębi. Nie ma tutaj koloru, którego bym choć raz nie użyła, a paletka jest u mnie dopiero jakieś dwa tygodnie. Wyobrażacie to sobie? Taki składzik za niecałe 40 zł? Cienie nakładają się na oku jak bajka, rozcierają bez oporu i humorów, są posłuszne woli pędzelka, każdy kolor wie, gdzie jest dla niego miejsce. Jedynie ostatni od lewej cień na dole obsypał mnie nieco złotem (ma w sobie drobinki), ale wybaczyłam mu to za efekt, jaki zostawił na mojej powiece. Oj, dawno zakup cieni nie sprawił mi tyle radości, zadowolenia i przyjemności. Wiem, rozpływam się, śpiewam psalmy i poematy godne wielkiej miłości czy cudu nad rzeką jakąś, ale wierzcie mi - mały cudzik to to jednak jest. ;)

Polecam tę paletkę wszystkim kobietom, bez względu na typ urody. Kolory są na tyle neutralne (choś nie nudne!) i tak dobrane, że można z nich stworzyć pełno różnych makijaży. Mam dziś dla was jeden z nich - kiedy go sobie wczoraj zrobiłam, chodziłam po domu tanecznym krokiem i śpiewałam wcale nie pod nosem: "co ja poradzę, że jestem ładna, fotogeniczna i taka zgrabna....." ;D
Czego i wam życzę, moje przepiękne kobiety!












Pozdrawiam serdecznie :)



sobota, 10 października 2015

tak przy okazji, że bez okazji jest okazja napisać

OKAZJA: - sytuacja sprzyjająca komuś lub czemuś,
                   - niecodzienne wydarzenie,
                   - nieoczekiwana możliwość transportu
                                                            (Wikisłownik)

Dzień dobry, dzień dobry! :)

Żyjecie jeszcze? Jesteście tam? Bo ja dzisiaj POCZUŁAM, że muszę coś napisać. Aparat wzywał mnie ze swojego etui, wysyłał jakieś fluidy "użyj mnie, użyj mnie", kotara w łazience aż się skręcała, żeby ją rozkręcić i tło białe utworzyć. Uffff, jak miło wrócić na łamy... Nie było mnie z przyczyny takiej to, a takiej - żadnych tragedii, żadnych depresji, o porzuceniu pasji się malowania też nie ma mowy - po prostu, wydarzało się tego nowego sporo i to, co stare musiało poczekać na jako taki względny spokój. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno ;)

Post ten swój początek bierze w braku okazji. Ot, taka to historia. Pomyślmy przez chwilę: gdyby czekać ze wszystkim szczególnym, ciekawym czy niecodziennym na jakąś okazję, to może okazać się, że okazji zabraknie. Szkoda by było, prawda? Więcej - jakby tak usiąść sobie z jakimś psychoterapeutą czy coachem, pogadać o życiu, o szansach utraconych, możliwościach przegapionych, to zapewne każdy z nas dojdzie do jakże prostego i oczywistego do bólu wniosku, że tak naprawdę całe nasze życie to jedna wielka okazja. Ba, powiem więcej: jest to JEDYNA okazja na cokolwiek. I choć to truizm, to warto czasami takimi truizmami potruć.

Otóż, wracają do "bezokazji": w mijającym właśnie tygodniu dostałam od mojej koleżanki z pracy (coraz bliższej koleżanki zapewne, ale nie wyprzedzajmy faktów, bo i po co) kosmetyki: paletę cieni do powiek ze Sleeka, pomadkę w kredce do ust z Wibo i lakier do paznokci z Golden Rose.

DIDASKALIA
Wśród czytających posta da się wyczuć popłoch: czy ona miała jakieś urodziny ostatnio? Imieniny? Weź no sprawdź w kalendarzu, bo zgupiałam normalnie. Nie, nie w tym! W tym różowym zapisuję daty imienin! No jak nie wiedziałeś?! Co roku ci to powtarzam i co roku nie pamiętasz... I co? Napisane, że Renaty? Nie? A urodziny? Sprawdź urodziny... JEZU, nie w różowym, urodziny zapisuję, w tym z kwiatkami.. Wiesz, kwiatki - urodziny... Nic? To ja już nie wiem w taki razie, coś musiałeś pomylić, no bo przecież nie ja...!

Spokojnie, spokojnie, kto chce kupić mi coś na imieniny to jeszcze zdąży, że o urodzinach nie wspomnę ;). Jako się rzekło, prezent był bez okazji. Ja, moi drodzy, po pierwsze stanęłam jak wryta: no bo JAK? DLACZEGO? ALE O CO CHODZI? Potem zaczęłam oddawać jej reklamóweczkę (Paula, pozdrawiam tak w ogóle), że absolutnie, nie ma mowy, a w ogóle to nigdy w życiu. Kiedy szok pierwszy i drugi minął i kiedy okazało się, że ponad wszelką wątpliwość  podarunek jest dla mnie i Paula nie zamierza go ze sobą zabierać, zajrzałam do środka. No włosy stanęły mi dęba. Wszystkie. Przepiękna paleta cieni - kolorowych, słonecznych, cudownie nasyconych.



Do tego przepiękna różowa pomadka i lakier do paznokci w równie letnim, lekkim kolorze. Wszystko to dla mnie! Tak po prostu. Fajnie mam, nie? ;)

Oczywiście każdy normalny Polak wychowany w Polsce, przyuczony tego, co polska matka swoim polskim dzieciom przekazała (jeśli dzieje się tak w innych krajach również, to przepraszam te kraje za pominięcie, ale nie znam się, że tak powiem) (czy można stawiać nawias przy nawiasie?) (przepraszam też te matki polskie, które wcale tak swych dzieci nie uczyły...) - otóż każda taka polska kobieta, zobaczywszy taki zestaw cieni, zada sobie pytanie: ale czy to wypada, tak bez okazji, użyć TAKICH kolorów? Takich soczystych, rzucających się w oczy, takich RÓŻOWYCH?

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że i mnie, córce polskiej (i matce zarazem) nie przeszła taka myśl przez głowę. Na szczęście była krótka, płocha i dostała kopniaka. Albowiem ogłaszam wszem i wobec, namawiam i kuszę, żeby malować się bez okazji tak, jak tylko wam się podoba. Koniec i kropka.

I tak na przykład wczoraj w pracy miałam na oczętach tęczę, a dzisiaj z kolei nosiłam trzy kolory: żółty, niebieski i fioletowy. Na górną powiekę, nie żałując produktu, ruchem szczodrym i zamaszystym, nałożyłam żółty cień - od góry do dołu. Przy linii rzęs górnych cieniutkim pędzelkiem nałożyłam cień niebieski, który w zetknięciu z cieniem żółtym stał się oczywiście zielony :). Górne rzęsy pomalowałam czarnym tuszem. Dolną powiekę i rzęsy natomiast potraktowałam kolorem fioletowym. I jak było? No.... dobrze było! :)





A może któraś z was pokażed mi swój codzienny makijaż? Tak po prostu, bez okazji...

Pozdrawiam serdecznie, przy okazji :)