sobota, 10 października 2015

tak przy okazji, że bez okazji jest okazja napisać

OKAZJA: - sytuacja sprzyjająca komuś lub czemuś,
                   - niecodzienne wydarzenie,
                   - nieoczekiwana możliwość transportu
                                                            (Wikisłownik)

Dzień dobry, dzień dobry! :)

Żyjecie jeszcze? Jesteście tam? Bo ja dzisiaj POCZUŁAM, że muszę coś napisać. Aparat wzywał mnie ze swojego etui, wysyłał jakieś fluidy "użyj mnie, użyj mnie", kotara w łazience aż się skręcała, żeby ją rozkręcić i tło białe utworzyć. Uffff, jak miło wrócić na łamy... Nie było mnie z przyczyny takiej to, a takiej - żadnych tragedii, żadnych depresji, o porzuceniu pasji się malowania też nie ma mowy - po prostu, wydarzało się tego nowego sporo i to, co stare musiało poczekać na jako taki względny spokój. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno ;)

Post ten swój początek bierze w braku okazji. Ot, taka to historia. Pomyślmy przez chwilę: gdyby czekać ze wszystkim szczególnym, ciekawym czy niecodziennym na jakąś okazję, to może okazać się, że okazji zabraknie. Szkoda by było, prawda? Więcej - jakby tak usiąść sobie z jakimś psychoterapeutą czy coachem, pogadać o życiu, o szansach utraconych, możliwościach przegapionych, to zapewne każdy z nas dojdzie do jakże prostego i oczywistego do bólu wniosku, że tak naprawdę całe nasze życie to jedna wielka okazja. Ba, powiem więcej: jest to JEDYNA okazja na cokolwiek. I choć to truizm, to warto czasami takimi truizmami potruć.

Otóż, wracają do "bezokazji": w mijającym właśnie tygodniu dostałam od mojej koleżanki z pracy (coraz bliższej koleżanki zapewne, ale nie wyprzedzajmy faktów, bo i po co) kosmetyki: paletę cieni do powiek ze Sleeka, pomadkę w kredce do ust z Wibo i lakier do paznokci z Golden Rose.

DIDASKALIA
Wśród czytających posta da się wyczuć popłoch: czy ona miała jakieś urodziny ostatnio? Imieniny? Weź no sprawdź w kalendarzu, bo zgupiałam normalnie. Nie, nie w tym! W tym różowym zapisuję daty imienin! No jak nie wiedziałeś?! Co roku ci to powtarzam i co roku nie pamiętasz... I co? Napisane, że Renaty? Nie? A urodziny? Sprawdź urodziny... JEZU, nie w różowym, urodziny zapisuję, w tym z kwiatkami.. Wiesz, kwiatki - urodziny... Nic? To ja już nie wiem w taki razie, coś musiałeś pomylić, no bo przecież nie ja...!

Spokojnie, spokojnie, kto chce kupić mi coś na imieniny to jeszcze zdąży, że o urodzinach nie wspomnę ;). Jako się rzekło, prezent był bez okazji. Ja, moi drodzy, po pierwsze stanęłam jak wryta: no bo JAK? DLACZEGO? ALE O CO CHODZI? Potem zaczęłam oddawać jej reklamóweczkę (Paula, pozdrawiam tak w ogóle), że absolutnie, nie ma mowy, a w ogóle to nigdy w życiu. Kiedy szok pierwszy i drugi minął i kiedy okazało się, że ponad wszelką wątpliwość  podarunek jest dla mnie i Paula nie zamierza go ze sobą zabierać, zajrzałam do środka. No włosy stanęły mi dęba. Wszystkie. Przepiękna paleta cieni - kolorowych, słonecznych, cudownie nasyconych.



Do tego przepiękna różowa pomadka i lakier do paznokci w równie letnim, lekkim kolorze. Wszystko to dla mnie! Tak po prostu. Fajnie mam, nie? ;)

Oczywiście każdy normalny Polak wychowany w Polsce, przyuczony tego, co polska matka swoim polskim dzieciom przekazała (jeśli dzieje się tak w innych krajach również, to przepraszam te kraje za pominięcie, ale nie znam się, że tak powiem) (czy można stawiać nawias przy nawiasie?) (przepraszam też te matki polskie, które wcale tak swych dzieci nie uczyły...) - otóż każda taka polska kobieta, zobaczywszy taki zestaw cieni, zada sobie pytanie: ale czy to wypada, tak bez okazji, użyć TAKICH kolorów? Takich soczystych, rzucających się w oczy, takich RÓŻOWYCH?

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że i mnie, córce polskiej (i matce zarazem) nie przeszła taka myśl przez głowę. Na szczęście była krótka, płocha i dostała kopniaka. Albowiem ogłaszam wszem i wobec, namawiam i kuszę, żeby malować się bez okazji tak, jak tylko wam się podoba. Koniec i kropka.

I tak na przykład wczoraj w pracy miałam na oczętach tęczę, a dzisiaj z kolei nosiłam trzy kolory: żółty, niebieski i fioletowy. Na górną powiekę, nie żałując produktu, ruchem szczodrym i zamaszystym, nałożyłam żółty cień - od góry do dołu. Przy linii rzęs górnych cieniutkim pędzelkiem nałożyłam cień niebieski, który w zetknięciu z cieniem żółtym stał się oczywiście zielony :). Górne rzęsy pomalowałam czarnym tuszem. Dolną powiekę i rzęsy natomiast potraktowałam kolorem fioletowym. I jak było? No.... dobrze było! :)





A może któraś z was pokażed mi swój codzienny makijaż? Tak po prostu, bez okazji...

Pozdrawiam serdecznie, przy okazji :)


2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Również Cię pozdrawiam moja Droga i cieszę się, że kosmetyki służą! :) :*
    P.

    OdpowiedzUsuń