czwartek, 30 lipca 2015

trochę o silnej woli, nieco więcej o zakupach

Ktoś, kto tak jak ja, niespodziewanie dla samego siebie zainteresuje się makijażem, skazuje siebie na ciągłe poczucie braku, niedosytu, pragnienia i walki z pokuszeniem. Wierzcie mi, rynek kosmetyczny wydaje się nie mieć granic. ZAWSZE jest coś nowego, zawsze jest coś, czego nie masz, NIE MA takiej możliwości, żebyś powiedziała sobie dosyć, więcej nie potrzebuję.

Fajne to nie jest, bo chciałabyś bawić się coraz to nowszymi zabawkami, a zabawki niestety kosztują. I zamiast, jeśli jesteś rodzicem, ćwiczyć silną wolę i asertywność na młodszym pokoleniu, ćwiczysz te umiejętności na samej sobie. NIE, nie kupię sobie. Powiedziałam NIE. Trudno, możesz sobie tupać w głowie nogami, możesz prosić, grozić i szantażować - NIE KUPIĘ NOWEGO CIENIA. Przerabiam to za każdym razem, kiedy wejdę do drogerii po pastę do zębów czy chusteczki higieniczne. Czasami nawet wchodzę tam, o ja nieszczęsna, bez żadnego usprawiedliwienia czy celu. Lubię pochodzić sobie między półkami,  z których uśmiechają się do mnie pomadki, machają do mnie lakiery do paznokci, a tusze do rzęs mrugają zalotnie. I ćwiczę: WYJDZIESZ STĄD BEZ NICZEGO. I czasami wychodzę :)

No dobrze, wróćmy do braku, od którego to zaczęłam swoją myśl. Jest albowiem jedna rzecz, o której zaczynasz marzyć, kiedy wdepniesz w świat makijażu, no przynajmniej w takim stopniu, jak ja. PĘDZLE. Przychodzi taki moment, kiedy z obojętnością i wyższością niejaką mijasz te imitacje pędzli w drogeriach. Nadchodzi dzień, kiedy nie wystarcza ci podstawowy składzik do twarzy i oczu. Ba, ja już minęłam tę granicę, za którą jeden pędzel do pudru i jeden do konturowania to za mało. Jeszcze trochę, a nie będę potrafiła pomalować sobie oczu bez użycia co najmniej pięciu pędzli (a i owszem, zdarza się). To jest jak nałóg - zaryzykowałaś pierwszy kontakt z pędzlem do podkładu i jesteś dla świata bez pędzli zgubiona. Przy myciu każdego z nich odpoczywasz, relaksujesz się i odczuwasz tę jedyną w swoim rodzaju ulgę i przyjemność, że znowu są czyste,

A teraz znowu mała dygresja na temat rodzicielstwa (przepraszam bezdzietnych, tak mi jakoś tu pasuje...). Przyznajcie się, ile razy zdarzyło się wam ulec prośbie dziecka, jego słodkiej mince czy bezwzględnemu rykowi i kupić mu kolejną figurkę Minecraft? Mnie się parę razy zdarzyło i mówi się trudno. Podobnie stało się z moim głosikiem błagającym o nowe pędzle. No nie wytrzymałam! :)

Pędzle zawsze kupuję w internecie. Trudno spotkać w stacjonarnych drogeriach pędzle dobre, przynajmniej w tych, do których ja chodzę. Kupowanie w internecie ma tę korzyść, że po pierwsze możesz bez zadyszki porównać ceny w poszczególnych sklepach i po drugie możesz poczytać opinie klientek na temat danego produktu. Bezcenne. Póki co wybieram raczej wśród pędzli ze średniej półki cenowej, nie rzucam się jeszcze na te droższe, choć łypię na nie tęsknym wzrokiem. A oto moje maleństwa, które ostatnio sobie zakupiłam :)

no, uśmiechnijcie się do państwa :)


A teraz każdy z nich z osobna.



Pędzel firmy Hakuro, nr H18. W opisie pędzla jest napisane, że służy on do nakładania podkładu. Osobiście nie wyobrażam sobie go w tej roli i nawet nie próbuję. Kupiłam go, ponieważ brakowało mi pędzla bardziej precyzyjnego. Póki co używam go do nakładania rozświetlacza, choć myślę, że fajnie też sprawdziłby się do pudrowania twarzy w miejscach trudno dostępnych, jak okolice oczu, nosa, ust. Ma przyjemne włosie, po umyciu - jak nowy :)












Och, pędzel o kształcie, jakiego pragnęłam - płaski, krótkie i nie za miękkie włosie. Panie i Panowie, przestawiam pędzel KAVAI o numerze 85! Idealny do rozcierania cienia na dolnej powiece oraz przy górnej linii rzęs. 
Nareszcie! :)

Test mycia przeszedł na szóstkę.
















O właśnie - mój drugi pędzel do pudru. Znowu Hakuro - numer H55. Ten, którego już miałam awansował do ocieplania twarzy bronzerem, więc sami przyznacie, że po prostu musiałam sprawić sobie drugi. H55 jest mięciutki, ale przy tym przyjemnie zbity, tak, że można puder zarówno wklepywać na twarz, jak omiatać nim lica. 

Już myty - nie zmienił kształtu ani właściwości.













No i ostatni - pędzel do rozcierania, blendowania cieni. Wierzcie mi - takich pędzelków nigdy za wiele, zdarza się, że do jednego makijażu potrzebne są dwa. Ten tutaj to H74, kolejny z rodziny Hakuro. Mięciutki, milutki, głaszcze powiekę, aż miło. I co ważne przy tego typu pędzlach - po umyciu nic się z nim złego nie stało. Włosie nie odstaje, nie czapierzy się, nie kłuje (jest to włosie kozy - mam inny z tym włosiem i niestety nabrał powyższych niefajnych cech).












Jak widzicie, króluje u mnie firma Hakuro. Od niej zaczęłam swoją przygodę z pędzlami i nie żałuję żadnego zakupu. Pędzle są sprawdzone, nie za drogie i po prostu dobre. Z Kavai jest to mój trzeci pędzel i podobnie - sprawdzają się dobrze. Są nawet tańsze od Hakuro, więc warto ich spróbować.

Wszystkie pędzle kupiłam na Ladymakeup. Jeśli mogę trzy zdania, to chciałabym wam ten sklep polecić. Drogeria ta ma w swojej ofercie nie tylko pędzle, ale również mnóstwo kosmetyków. Oferta z wielu półek cenowych, można tu kupić kosmetyki tańsze, znane wam z półek drogeryjnych (tylko w niższych cenach!), jak i kosmetyki droższe, profesjonalne, o których mówią Jutuberki na swoich kanałach. Warto zajrzeć :)

Pozdrawiam was serdecznie i macham pędzlami na pożegnanie :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz