wtorek, 9 grudnia 2014

na twarz, cz. 2

... czyli o ściemnianiu

wiosna: dała o sobie dzisiaj trochę przypomnieć, podgrzewając atmosferę przepięknym słońcem

lato: drzemie sobie we mnie i czeka na pobudkę, oj czeka...

jesień: niby jeszcze jest...

zima: kto musiał wcześnie do pracy dzisiaj jechać własnym samochodem, ten pewnie skrobał...


Zgodnie z obietnicą, dzisiaj ciąg dalszy o tuningowaniu twarzy. Poprzednim razem przygotowałyśmy sobie twarz, że tak powiem, podkładowo - jest nawilżona, zaklepana i wypudrowana. Teraz czas na wielkie przyciemnianie, czyli tak zwane konturowanie twarzy.
Zawsze dziwiło mnie, gdy ktoś mówił, że trzeba twarzy nadać trójwymiar. Bo czyż nasza twarz nie jest już trójwymiarowa? Ma wystający nos, można ją obejrzeć od przodu, bokiem, z góry i od dołu. Można nawet z główki dostać, co czyni naszą twarz boleśnie wprawdzie, ale nad wyraz trójwymiarową.
Z czasem, kiedy zaczęłam wgłębiać się nieco w tajniki makijażu, zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi, Otóż, nasza twarz po wszystkich tych zabiegach, które wykonałyśmy w części pierwszej, traci wszelkie swoje naturalne załamania, wgłębienia i wypukłości. To znaczy nie traci ich dosłownie, one wciąż tam są - traci je optycznie, przybierając jednakowy wszędzie kolor, kolor podkładu. Wiadomym jest natomiast, że fragmenty wypukłe na przykład pokrywają nieco cieniem te znajdujące się w głębi. I w przywróceniu, optycznie oczywiście, tych wszystkich naturalnych nierówności na twarzy, kryje się tajemnica i potrzeba konturowania twarzy.
Twarz konturujemy cieniem i światłem. I żeby za dużo nie gadać za jednym razem, teraz opowiem o nakładaniu cienia, a w następnym wejściu poświecimy nieco licami :)

Bardzo schematycznie miejsca zaciemnienia przedstawia zdjęcie poniżej. Niestety, chcąc być autorską od początku do końca, nie użyłam gotowego zdjęcia z internetu, używszy własnego, za co
z góry przepraszam. Skupcie się proszę na cieniu :)



Starałam się, aby pomazanie zdjęcia było jak najbardziej czytelne, ale zdaję sobie sprawę, że nie ma to jak obejrzeć to sobie na filmie albo na żywo. Może na koniec tej serii wstawię wam linka do czytelnego filmiku o konturowaniu twarzy, a teraz postaram się, aby słowo podołało zadaniu.

Ok. Konturowanie przyciemniające ma - po pierwsze - za zadanie przywrócenie naszej twarzy naturalnych wgłębień, a po drugie cudowne skorygowanie jej wyglądu tak, aby bliżej mu było do naszego ideału (że każda z nas ideał ma inny, nie podlega dyskusji). Generalna zasad jest taka, że ciemniejszym kolorem ukrywamy wszystko to, czego nie chcemy pokazywać zbyt nachalnie i nadajemy twarzy upragniony kształt (podobno ideałem ogólnie przyjętym jest kształt owalny, ale to już jak kto woli).
Konturowanie, nazywajmy je dla naszych potrzeb ciemnym, wykonujemy pudrami brązującymi bądź po prostu ciemniejszymi od tego, którym pudrujemy całą twarz. 

Barw i odcieni mamy tutaj dużo, jest więc w czym szukać i w czym błądzić, niestety.
Polecam prostą zasadę BEZ PRZESADY. Nie za brązowo, błagam. Niech będzie to kolor z gamy, której używamy na całą twarz, o ton np. ciemniejszy. Są też fajne pudry do konturowania, które nie mają stricte brązowego koloru, ich barwa jest taka brązowo - szara, "cieniowata" jakby. Mam nadzieję, że rozumiecie, co mam na myśli. Chodzi o to, żeby nasze cienie absolutnie nie wyglądały sztucznie, żeby w ogóle nie sugerowały, że nałożyłyście je specjalnie. Cieniowanie ma wyglądać naturalnie - ot i cała sztuka nakładania ciemniejszego koloru :)

Pędzel, moje drogie - musicie mieć  do tego pędzel. No, chyba, że cieniujecie za pomocą podkładu, bo tak też można. Musicie mieć wtedy podkłady o dwóch odcieniach - jasny i ciemny - i każdy nakładać w odpowiednie miejsca. Wtedy, na upartego, można nakładać cienie palcami. Osobiście z całego serca polecam jednak pędzlowanie.



Ok. przejdźmy zatem do dzieła. Kolejność przedstawionego przeze mnie cieniowania nie ma w sumie znaczenia, napiszę to tak, jak ja to robię.

Cieniowanie zaczynam od kości policzkowych - chcę je uwypuklić. Aby to się zadziało, nakładam brązer pod te kości właśnie. Jak znaleźć  to miejsce? Można zrobić dzióbek z ust i wtedy pokażą się na naszej twarzy dwie, symetryczne linie - jakby od uszu (mniej więcej) do ust. I właśnie tą linię zaciemniamy. Od ucha do mniej więcej linii, która przecina się z linią (wyobrażoną) idącą od źrenicy oka (nie do samych ust!). Inna metodą znalezienia miejsca, to właśnie trzymanie się tej linii ucho (jego górna część) - usta. Patrzymy wtedy na lustro bokiem z lekka i jedziemy: od początku ucha, po linii prowadzącej do ust, do właśnie tego miejsca, gdzie jest linia krzyżująca się z linią idącą od naszej źrenicy (ufff, skomplikowane to do wytłumaczenia...).

Ważna zasada, dotycząca całego cieniowania i rozświetlania. Nie nakładamy na twarz krech z pudru, to nie ma być ślad pędzla na twarzy. Całość musi być ze sobą połączona naturalnym efektem przechodzenia jedno w drugie. Brązer musi łączyć się z jasnym pudrem, który mamy na twarzy, trzeba go pędzlem rozprowadzić, rozmiziać, poprzecierać granice przejścia. NATURALNY LOOK, pamiętajcie!

Dobrze. Po wycieniowaniu kości policzkowych przechodzę niżej, do linii żuchwy. Tę kość łatwo wyczujecie, cieniujecie ją pędzlem od ucha, mijacie "wzniesienie" tej kości i tu kończycie, ciągnąc cieniowanie w dół, do szyi (STOP twarzom - maskom!). Ma to być jakby cień schodzący od linii żuchwy do szyi. Jeśli ktoś ma tak jak ja i nienawidzi (bądź nie toleruje czy nie lubi) swojego podbródka (no dobrze, nie bójmy się tego słowa - drugiej brody), to może go sobie nieco zmodyfikować też poprzez zaciemnienie. Tuż pod brodą, nieco dalej (głębiej), niż miało to miejsce przy kości żuchwy. I oczywiście, ciągniemy do szyi.

Można też (ja tak robię) zaciemnić troszeczkę linie biegnące od ust do końca brody (delikatnie, nie nachalnie), rysując w ten sposób szczuplutką bródkę :).

Dół twarzy mamy mniej więcej załatwiony, idziemy wyżej. Nos. Och, ty mój nosie, urosło się, co? Trudno, operacji nosa nie planuję, bo gdybym miała dość pieniędzy, to z pewnością wycięłabym sobie drugi podbródek ;). To co z tym nosem? A to zależy, co do niego macie. Jeśli jest za szeroki (jak u mnie), to przyciemniamy jego boki (całe, zacięrając kontur przyciemniania tam, gdzie kończą się jego boki, pod kącikiem wewnętrznym oka). Jeśli jest za długi, można go skrócić zaciemniając jego czubek. Zasad jest prosta, trudniej wykonać: zaciemniamy to, co chcemy schować. Najlepiej ćwiczyć, spróbować i zobaczyć, kiedy efekt jest według nas najlepszy.

Teraz czoło. I znowu - zależy jakiego czoła jesteście posiadaczkami. Aby przybliżyć kształt twarzy do owego owalu idealnego, zaciemnić należy boki czoła. Od nasady włosów, do mniej więcej 1/3 jego szerokości. Nie ciągnijcie ciemni za bardzo na dół, na skronie - wierzchołek trójkąta młodości ma być nienaruszony (jasny). Jeśli uważacie, że macie za wysokie czoło, to cieniujecie wtedy przez całą szerokość czoła przy nasadzie włosów. Środek czoła (trójkąt o podstawie nad zakończeniami wewnętrznymi brwi) zostawiamy, będziemy ten kawałek rozświetlać w następnym poście.

I to mniej więcej wszystko. Pewnie to, co napisałam brzmi jak bełkot jakiś - ja raczej wstawię wam filmik w trzeciej części, wszystko wtedy łatwiej przetrawić :D

Powtórzę jeszcze najważniejsze według mnie zasady:
1. zaciemniamy to, co chcemy schować, zagłębić,
2. przesada w ciemności koloru absolutnie nie wskazana - im naturalniej tym lepiej, (to nie jest "opalanie" twarzy)
3. wszelkie granice ciemnego koloru rozcieramy, żeby łagodnie, a nie ostrymi krawędziami, łączyły się z jasnym podkładem i pudrem.

Już mi się ściemnia przed oczami normalnie, pisanie o konturowaniu to niezła wprawka dla "tekściarza" :)

Pozdrawiam serdecznie :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz