czwartek, 4 grudnia 2014

geometria

co nowego: trochę tego jest, może jutro napiszę, co upolowałam dzisiaj w Rossmannie

co starego: dużo lakierów do paznokci w szufladzie i ANI JEDNEGO nowego nie kupiłam, choć promocje były... ha!

co miłego: mogłam dzisiaj wyjść sama z domu, łyknąć świeżego powietrza, pogadać z dorosłym

co denerwującego: to, że kiedy wchodzisz z zimnego do ciepłego, to za każdym razem, bez wyjątku leci ci z nosa - musisz wygrzebać z torebki chusteczkę, wciągając w tym czasie w popłochu zawartość organu powonienia, wydmuchać nos, ścierając z niego cały podkład i dopiero z czerwonym nosem możesz iść do ludzi; no nienawidzę, no!



Przypomina mi się taka oto scena, której jakiś czas temu byłam mimowolnym świadkiem.

scena:
Idzie opiekunka (zdaje się) z dzieckiem. Dziecko trzyma kredę i co jakiś czas rysuje na chodniku jakiś rysunek. Kiedy ja przechodziłam obok nich, chłopiec akurat narysował trójkąt i pyta swoją towarzyszkę:
- co to jest?
- trójkąt - odpowiada pani
- nie - przeczy chłopiec
- no to może dziób ptaka?
- nie
- no to nie wiem, co to jest - rezygnuje dorosła
- to jest KWADRAT - z naganą w głosie mówi chłopiec.
Kiedy już oddalałam się od nich, słyszałam, jak opiekunka zaczyna wykład o różnicach między kwadratem a trójkątem.
koniec sceny

Jak wygląda trójkąt, każdy wie i widzi, prawda? Znanych jest na świecie parę trójkątów. Oczywiście najbardziej podstawowym jest ten, którym maltretują nas na lekcjach matematyki. Prostokątny, równoramienny, równoboczny, pan Pitagoras i te sprawy. Trójkąt może też być Bermudzki - nawet jeśli nie ma się pojęcia, o co z tym trójkątem chodzi, to na pewno każdy wie, że jest na morzu i że jest straszny. Trójkąty zdarzają się też w łóżku, na ulicy, jako znaki drogowe, w grze Angry Birds, jako żółty Chuck. Trójkątne są kawałki pizzy, w trójkąt można zawinąć naleśnika, można też zrobić czworobok z brystolu. No masa tych trójkątów, nie da się ukryć.

A ja, moje drogie malowniczki, jakiś czas temu dowiedziałam się o trójkącie młodości. Tak, podobno jest taki i jest dokładnie na naszej twarzy. A ściślej rzecz ujmując, są one dwa: jeden pod jednym okiem, a drugi pod drugim. Symetrycznie, po równo, jak spod linijki. Gdzie dokładnie?


o, gdzieś tutaj....

Na zdjęciu pokazałam oczywiście jeden trójkąt, drugi jest dokładnie za nosem :). Podobno, jeśli ta strefa jest rozjaśniona, rozświetlona, to nasza twarz promienieje blaskiem młodości i niewinności.
I nie wiem, czy to kwestia autosugestii, ale według mnie coś w tym jest.


to tło, te łazienkowe klimaty ;)
Za każdym razem, kiedy wykonuję makijaż, zaraz po nałożeniu na twarz podkładu, rysuję sobie takie oto trójkąty pod oczami korektorem. Teraz akurat używam LUMI MAGIQUE L'Oreala, jest zakończony pędzelkiem, ale tak naprawdę nie ma znaczenia, czy będzie to korektor w płynie, w sztyfcie czy jeszcze w innej formie. Moim zdaniem dobrze jest, jeśli jest on jasny, nawet odrobinę jaśniejszy od podkładu, rozświetlanie będzie na pewno dodatkowym atutem i in plus. Po sobie widzę, że rozjaśnione te rejony twarzy powodują fajny efekt odświeżenia. Na tym zdjęciu pojechałam ostro, korektor nie musi sięgać tak nisko i tak "szeroko" (na kość policzkową), na pewno powinna być skorygowana część pod okiem, za oko prawie do linii włosów i pociągnięta w dół, ku policzkowi.
I jeszcze coś z mojego doświadczenia: uwaga, żeby nie sięgać za blisko oka - korektor lubi się tam zagnieździć zbyt grubą warstwą, a co za dużo, to nie zdrowo, prawda? Za duża ilość produktu włazi w zmarszczki, zagłębienia, pory i po prostu brzydko je uwidacznia.
Po nałożeniu korektora, pięknie rozcieramy go, żeby "wtopił" się w skórę i stopił z nałożonym wcześniej podkładem.


Ja to robię pędzelkiem, ale równie dobrze można zrobić to palcami. Kolejnym krokiem jest utrwalenie korektora i podkładu pudrem. I jest pięknie, uwierzcie mi.

Jeśli nie używacie korektora pod oczy, to zapewniam - jeśli spróbujecie, nigdy już z tego nie zrezygnujecie. Cera wygląda po prostu lepiej, tak mi się w każdym bądź razie wydaje. Jeśli ktoś ma cienie pod oczami, to korektora używać po prostu powinien, dla swojego dobrego samopoczucia. 

I jeszcze kilka zdań o korektorach. Jak wspomniałam wcześniej, używam teraz produktu firmy L'Oreal (ten po lewej). Nie dlatego, że nie mam co z pieniędzmi robić, tylko dlatego, że była super promocja w drogerii. Myślałam, że zrobiłam super interes, wow! rozświetlacz L'Oreala, ale będę miała piękną cerę! I co? I nic. Po raz kolejny niestety przekonałam się, że droższy kosmetyk (choć nadal w zasięgu mojej kieszeni, nie mówię tu o tych naprawdę drogich kosmetykach) wcale nie oznacza lepszy. Owszem, nie zbiera mi się w zmarszczkach tak, jak robił to poprzedni, który miałam (BB CREAM Lightening firmy Bell - po prawej), nie "twardnieje" tak w ciągu dnia, ale też nie urywa, jak mówią. Zdarzyło mi się też używać korektorów Lovely (w Rossmannie, za grosze), Catrice (w Naturze) i każdy z nich był ok.
Znaczy - każdy znajdzie coś dla siebie.


Kłaniam się uniżenie :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz