niedziela, 14 grudnia 2014

Myster, juuuuż!!!

czekam na: książkę Makijaż z Katosu - ciekawam, oj ciekawam...

czekam na: pędzle, które wczoraj zamówiłam (jak przybędą, to się pochwalę)

czekam: aż wyschną mi paznokcie (w kolorze, ja wiem..brązowo-pomarańczowym :/ )



Plan na dzisiejszy dzień miałam dość precyzyjny. Jak już się wyspałam, umyłam, wypiłam kawę i się odziałam, zabrałam się za zakupy. Kupowanie produktów spożywczych w internecie to według mnie wynalazek genialny. Jak już skończyłam, to zażyczyłam sobie od męża jajeczka na miękko - idealnie na miękko. Mąż się przejął, odpalił internet, przeczytał co i jak i ze śpiewem na ustach popędził do kuchni, żeby jajko żonie przygotować. Minęły jakieś 2 i pół minuty i jajko było gotowe. W istocie, było idealnie na miękko, rozkosz dla podniebienia. Po posiłku udałam się do łazienki w celu umycia jej. Czynność ta zasępiła mnie nieco, bo jakoś tak rzuciło mi się w oczy, jakie nieziemskie ilości chemii człowiek w środowisko puszcza, chcąc mieć czyściutką łazienkę. Te wybielacze, wyżeracze, dezynfekcje, środki na rdzę, brud i plamy - wszystko szuuuu- zlatuje z wodą i pięknie się pieni w jakiejś rzece pewnie. No tak się zasępiłam.
Wyczyściwszy łazienkę i zatruwszy środowisko, udałam się na kolejny kubek kawy i chwilę kontemplacji. Za długo nie kontemplowałam, albowiem na sen nocny przeznaczyłam już tyle czasu, że dzień się krótszy mi zrobił na zegarze. W kuchni, której nie myłam z kolei, bo to rewir sprzątania mojego męża, zgodnie z zawartą onegdaj umową, usmażyłam naleśników ni mało ni dużo. Rodzinie smakowały, choć ja utrzymuję, że najlepsze naleśniki na świecie smaży moja siostra.

Po zjedzeniu naleśnika, może dwóch, pomyślałam, że czas na makijaże. Może spróbować dzisiaj zrobić taki amatorski tutorial, znaczy krok po kroku, co jak robiłam? Spytałam męża, czy gotów jest robić fotki mojemu oku na różnych etapach jego malowania. Mąż się zgodził, więc udałam się do łazienki, czystej i lśniącej, chemią pachnącej, żeby zdecydować, co sobie zrobić. Wiedziałam, że na pewno chcę spróbować grubszej kreski eyelinerem, a że mam fajny brązowy, to dopasowałam kolory cieni do tego brązu. Zaraz wam wszystko pokażę.

I jeszcze: jak edytowałam zdjęcia, to aż zakuły mnie w soczewki niedociągnięcia, krzywizny i pypeczki - przy komentowaniu mojego dzieła będę mówiła też o tym, co powinnam zrobić lepiej. I jeszcze jedna moja bolączka - jakość zdjęć. Niestety, nie mam w domu porządnych lamp, białej ściany, słońca za oknem i tak dalej. Kolory na zdjęciach wychodzą inaczej niż wyglądają w naturze, są mniej widoczne, mniej efektowne. Mimo wszystko zapraszam :)


Wybrałam cienie L'Oreala w kolorze S4 Tropical Tutu. Pomyślałam, że te dwa środkowe kolory, zieleń i przygaszony, łagodny pomarańcz, będą grały z brązowym. Tą paletkę mam od niedawna i tak naprawdę nie używałam jej jeszcze, więc nie wiedziałam, jak te kolory będą wyglądały na skórze i ze sobą.

Pod cienie nałożyłam bazę z Avonu w kolorze light beige. Jest fajna, kremowa, w kolorze neutralnym.
Następnie płaskim pędzelkiem nałożyłam prawie na całą powiekę pomarańcz. Nakładałam cień wklepując go w powiekę i bazę, uzyskując w ten sposób zdecydowanie bardziej widoczny kolor. Kiedy już skończyłam ten etap, wdzięcznym i śpiewnym głosem ryknęłam MYSTER, JUŻ!, na które to hasło przyszedł mój mąż z aparatem i strzelił mi fotkę prosto w oko.


W następnym kroku dokonałam dwóch zmian - po pierwsze zmieniłam pędzelek na mniejszy, bardziej precyzyjny, a po drugie zmieniłam kolor cienia na zielony. Moim planem było nałożyć ten cień na zewnętrzny kącik oka, wyciągając go na zewnątrz oraz w miejsce załamania się powieki, żeby przy otwarciu oka był widoczny na górze. MYSTER, JUŻ!

I od razu moja uwaga do samej siebie. Wyciągnięcie koloru mocno na zewnątrz oka jest moim zdaniem bardzo efektowne, ale trzeba to zrobić r ó w n o. Schodząc kolorem na dół z załamania powieki i idąc w górę znad linii rzęs powinnam uważać, żeby w miejscu spotkania się koloru było widać spotkanie dwóch prostych linii. Najlepiej robić to pędzelkiem płaskim, małym, sztywnym - takim pędzelkiem można rysować cieniami linie.

Już w tym momencie wiedziałam, że kolory nie do końca mi "leżą", wolę barwy ciemniejsze, mniej neonowe. Ale nic to, postanowiłam już skończyć, co zaczęłam.
Tym samym sztywnym pędzelkiem i tym samym kolorem zieleni nałożyłam cień na dolną powiekę, od zewnętrznego kącika do mniej więcej dwóch/trzecich jej długości. MYSTER!

Oj, tu jak widać partactwo przy zewnętrznym kąciku, cień nakładany teraz powinien pięknie połączyć się z tym trójkącikiem na zewnątrz oka, a nie tak chaotycznie się urywać. Następnym razem obiecuję poprawę :)

Teraz eyeliner. Wspominałam wcześniej, że kupiłam sobie brązowy eyeliner firmy Lovely, znowu tanio i znowu satysfakcjonująco. Powiem wam, że linię rysowałam pewną ręką kogoś, kto wie, że i tak dzisiaj nigdzie nie wychodzi. Chciałam, żeby kreska była grubsza, chciałam, żeby jaskółka była na zewnątrz i chciałam zrobić coś, co widziałam kiedyś gdzieś i bardzo mi się spodobało: taką podwojoną kreseczkę na zewnątrz oka. Rysowałam, pogrubiałam i poprawiałam. A kiedy już była gotowa, to zaczęłam tworzyć drugą na drugim oku i najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta druga ma być taka sama, jak ta pierwsza. Tiaaaa... jako się jednak rzekło, do ludzi się dzisiaj nie wybierałam, więc ustalmy, że było znośnie. MYSTER, POZWÓL!
I tutaj. Zdecydowanie ta zieleń w zewnętrznym kąciku powinna jakoś współgrać z linią brązu. Albo równolegle do niej i pod nią iść ładną kreską, ale znikać pod nią, a nie tak w y s t a w a ć, jak tutaj :/ Ale musicie za to przyznać, że linia nie najgorsza, prawda?

Teraz po kolei było tak: na wodną linię oka na dole położyłam kreseczkę cielistą kredką do oczu. Następnie, uznawszy, że lepiej już nie kombinować, wytuszowałam rzęsy czarną mascarą. Tym razem męża wołać nie musiałam, gdyż w przebłysku geniuszu uznał, że prościej będzie, jak posiedzi sobie ze mną, miast biegać tak w tę i z powrotem.



Zaraz pokażę efekt końcowy. I od razu, żeby potem nie zakłócać odbioru powiem, że rzęsy wytuszowałam żałośnie. Nie pociągnęłam ich jak należy od początku do końca, zostawiając jakieś marginesy przy nasadzie rzęs, oczywiście rażąco jasne. Tego nie widać w lusterku przy malowaniu się, za to widać na zdjęciu jak na dłoni. Tak czy siak, miłego odbioru :)



Przestrogi? No cóż, malując rzęsy pamiętajcie, że mają swój początek i koniec, widać je z góry i z dołu - trzeba je porządnie tuszem oprawić. Pypeczki od tuszu - pewnie nie wszystkie tusze je zostawiają, ale są takie, które uwielbiają robić pieczątki szczególnie pod dolnym rzęsami i przy nasadzie górnych rzęs - wystarczy patyczek higieniczny, parę pociągnięć i już jest czysto. Rysowanie linii cieniem jest możliwe, jeśli używa się odpowiedniego pędzelka - i niechaj linie te będą jakoś zaplanowane. To chyba najważniejsze błędy, jakie popełniłam przy tym makijażu oczu.

Na koniec przedstawiam drużynę, bez której nic z tych rzeczy, które zobaczyłyście, nie byłoby możliwe. Poznajcie:

No i bez Mystera, oczywiście :)



Pozdrawiam serdecznie :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz