sobota, 27 grudnia 2014

wszystko zostaje w rodzinie

I jak Wam po świętach? Fajnie, że jest jeszcze sobota i niedziela, prawda?

Ja tych świąt nie mogłam się trochę doczekać, bo:

po pierwsze: uwielbiam patrzeć na radochę mojego syna przy rozpakowywaniu prezentów,

po drugie: fajnie jest, kiedy moje dziecko dmucha po raz kolejny świeczki na torcie (w tym roku 8!),

po trzecie: umówiłam się z siostrą na jej malowanie i bardzo chciałam tego spróbować...


Tiaaaa, malowanie siebie i malowanie kogoś innego to dwie różne sprawy - wiedziałam o tym zanim jeszcze zabrałam się do nakładania makijażu na twarz mojej siostry. I właśnie dlatego bardzo chciałam spróbować, sprawdzić, czy jest to taka sama frajda czy też jest to na tyle trudne i stresujące, że wręcz dla mnie niewykonalne. I powiem wam z ręką na sercu - malowanie innych jest o wiele, wiele ciekawsze i wciągające! Ale po kolei.

Po pierwsze, potrzebowałam instrumentów. Umówiłam się z siostrą, Agnieszka ma na imię :), że wezmę wszystko, co zgromadziłam w amoku gromadzenia. Wyciągnęłam z szafy kosmetyczkę nie dużą, nie małą i przerzuciłam do niej zawartość moich szuflad. Misz masz mi tylko wyszedł, wszystko się wymieszało i już wiedziałam, że znalezienie czegoś w TYM nie będzie łatwe. Trudno.
Wniosek? fajnie by było mieć taki NESESER, żeby segregowanie w nim było możliwe.

Po drugie, bez pędzli nie było opcji, żeby się ruszyć. Wzięłam więc drugą kosmetyczkę, mniejszą, i tam zapakowałam pędzelki moje wszystkie - od dużych po małe. Wzięłam też gąbeczki do nakładania podkładu, żeby higienicznie było i żeby opcja wyboru była.
Wniosek: albo każdy musi mieć swoje pędzle, albo trzeba je przed użyciem na drugiej osobie umyć. Od razu powiem, że jeśli chodzi o sypkie produkty, to nie miałam zastrzeżeń, żeby moich pędzli na siostrze używać (ona też nie protestowała...), ale gdyby to była osoba spoza rodziny i nie taka bliska, to na pewno bym tego nie zrobiła.

Po trzecie, miałam o tyle komfortową sytuację, że Agnieszka to jednak moja siostra, chciałam i powiedziałam jej o tym, że jeśli coś będzie nie SI, to ma mi powiedzieć - zmywamy i zaczynamy coś innego. Dzięki temu nie stresowałam się zbytnio.
Wniosek: fajnie zaczynać z kimś zaufanym, nie na poważnie, tylko bardziej w formie eksperymentu, zabawy.

W pierwszy dzień świąt zrobiłam pierwszy makijaż - był w tonacji złota, nie nachalny, bardziej błyszczący niż kolorowy. Nie zrobiłyśmy zdjęć, więc nie będę się nad nim zatrzymywała. Powiem tylko, że po raz pierwszy w życiu malowałam komuś wodną linię oka i Aga nie narzekała :)

W drugi dzień świąt moja rodzona siostra zażyczyła sobie smoky eyes. Zaproponowałam brązy, ponieważ nam, niebieskookim, taki kolor zdecydowanie lepiej robi oczom niż na przykład czarny, na co sis przystałam bez protestów.

Usadziłam klientkę na przeciw okna (zdecydowanie lepsze światło, niż sztuczne łazienkowe), kazałam jedynie przedtem nałożyć krem na twarz i pod oczy. Resztę chciałam zrobić sama.
Wysypałam na podłogę zawartość kosmetyczek (zdecydowanie łatwiej było znaleźć cokolwiek) i wzięłam się do dzieła.


Zaczęłam od przygotowania twarzy. Musicie wiedzieć, że moja siostra bardzo dobrze wygląda na co dzień bez stosowania zbyt wielu kosmetyków na twarzy (szczęściara!). Z tego, co wiem wystarczy jej podkład, trochę różu (nie wiem, czy używa pudru - sis, daj znać), kreska na górną powiekę i mascara też tylko na górę oka. Pomadka ochronna, na nią trochę koloru i that's it. U mnie luzu nie było. Zaczęłam od bazy pod podkład, wygładzająco - rozświetlającą z Cashmere. Na bazę nałożyłam podkład Agnieszki (używamy totalnie innych kolorów), używając wilgotnej gąbeczki. Super się nakładało, nie taplałam paluchami na jej twarzy, a podkład rozprowadzał się idealnie. Później skorzystałam z mojego rozświetlacza pod oczy Lovely i nałożyłam go jej tam właśnie, trochę za pomocą owej gąbeczki, trochę przyklepując serdecznym palcem. Aga ma sińce pod oczami i uważam, że taki kosmetyk jest dla jej twarzy niezbędny, nawet pokusiłabym się o korektor kolorowy, zdaje się, że żółty ma na takie problemy świetne właściwości maskujące. Całość przypudrowałam puder transparentnym, pod oczami (kierunek od zewnątrz do wewnątrz) mniejszym pędzelkiem, na twarzy większym.

I teraz oczy. Zaczęłam od bazy pod cienie. Później wzięłam do ręki moją ulubioną i wysłużoną paletkę z Avon, mocha latte z serii True Color. Jest to zestaw czterech brązowych cieni, świetnie nadających się do zrobienia smoky w tym kolorze. Oj, zapomniałabym. Żeby efekt był bardziej spektakularny, najpierw zrobiłam dość grubą czarną kreskę na górnej powiece, zaczynając od zewnętrznego kącika (tu była grubsza) i kończąc gdzieś tak na 2/3 długości oka (coraz cieniej). Ważne było dla mnie, aby dokładnie pokryć miejsca przy rzęsach, żeby nie było tam niepomalowanego miejsca - robiłam więc też punkciki między rzęsami. Kreska nie musiałam być idealna (dlatego odważyłam się ją rysować na cudzej powiece), ponieważ miała być potem rozcierana cieniami. Tak też się stało. Cieniowałam oko, dając najciemniejszy cień na jego zewnętrzną część, rozjaśniając ku wnętrzu. Ciemny cień rozcierałam też czystym pędzelkiem na zewnątrz oka i na załamaniu powieki. Pod brwiami i w kącikach oczu nałożyłam połyskujący cień w kolorze  takiego starego złota, żeby nadać oku świeżości. Świeżości też miała służyć kremowa kreska na linii wodnej oka. Dolną powiekę pokryłam jasnym brązem.
Fajne jest to, że podczas malowania kogoś innego można dokładnie porównać oba oka (tak się pisze?), czy jest równo i tak dalej.

Zatrzymajmy się na chwilę przy brwiach. Normalnie to bym je kredką podkreśliła, uzupełniła i wyregulowała, Jednak Aga ma po prostu piękne brwi, jestem nimi zachwycona i normalnie jej zazdroszczę (to jednak niesprawiedliwe, prawda?). Mają odpowiedni kolor, są pięknie szerokie, jedyne, co zrobiłam z nimi, to je wyczesałam i nieco wydłużyłam kredką, żeby proporcje się zgadzały. No brwi pierwsza klasa!

Oczy są najtrudniejsze i zajęły najwięcej czasu, ale ostatecznie zaaprobowałam ich wygląd i przeszłam dalej. Tuszowanie zostawiłyśmy sobie na koniec i nie ja to zrobiłam, bo jednak malować komuś rzęsy to jeszcze nie dla mnie. Namówiłam Agnieszkę do użycia mojej miss sporty StudiaLASH, która może nie jest łatwa w nakładaniu, ale daje spory efekt.

Przy konturowaniu oświeciło mnie, że nie każdy wymaga pełnego konturowania. Kształt twarzy Agnieszki nie wymagał uwidaczniania kości policzkowych, nałożyłam jedynie kontur na linię żuchwy, pod brodę i nieco, malutko naprawdę na boki czoła, bo jej czoło nie jest ani za szerokie, ani za wysokie. Wykonturowałam też nos, ale delikatnie i bardziej po to, żeby nie był w tej sytuacji nienaturalnie biały. Na policzki zdecydowałam się nałożyć kosmetyk w kolorze różowym właśnie i powiem wam, że był to strzał w dziesiątkę. Później zrobiłam coś, co Agnieszce bardzo się spodobało - nałożyłam rozświetlacz na środek nosa, pod łuki brwiowe, nad wewnętrzne części brwi, na kości policzkowe, trochę nad usta i na brodę.

Przy pomadce było kilka prób. W końcu padło na moją ulubioną - błyszczyk Lovely, numer 2. Nie mogłam patrzeć, jak siostra go rozciera i ściera przy nakładaniu, więc w furii wyrwałam jej produkt z rąk i sama wzięłam się do dzieła :D. No, i jak wam się widzi efekt?




Szkoda, że zdjęcia nie oddają w pełni tego, jak to wyglądało naprawdę, szczególnie szkoda mi, że rozświetlenie i róż są tak mało widoczne... No trudno. Za to brwi widać jak na dłoni :)

Po tym malowaniu Aga oświadczyła, że co musi sobie kupić na pewno, to rozświetlacz (ja używałam essence sooGlow!) i korektor pod oczy. Ha!, po kolejnym malowaniu rozszerzymy nieco potrzeby klientki ;)

Żeby dopełnić dzieła, uczesałam jeszcze modelkę no i muszę wam pokazać, jaka ładna była :)




No, Aga - czekam, kiedy Ty teraz przyjedziesz do mnie, już się nie mogę doczekać kolejnych sesji :)

Pozdrawiam Konin i wszystkie czytaczki :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz