niedziela, 30 listopada 2014

lekcja angielskiego

oczy: otóż postanowiłam kształcić się i zrobiłam sobie kreskę na powiece - masakra!

policzki: wypróbowałam nowy róż - podoba mi się

gdzie się tak wymalowałam: do lasu :), na spacer z mężczyznami

samopoczucie: mroooźno, ale przy winku da się wytrzymać ;)


Ja ostrzegałam, że jak już wyjdę na lekcję angielskiego w sobotę, to szybko nie wrócę, prawda?
I słowa dotrzymałam, bo uwierzcie mi - po czterech dniach siedzenia w domu nie da się inaczej. Jak już człowiek zamknie za sobą drzwi od mieszkania,  jak poczuje na twarzy powiew zimnego powietrza, jak naciśnie pedał gazu.... Nie do opisania.

Po zajęciach minęłam więc bez wyrzutów sumienia zakręt prowadzący na moje osiedle i pojechałam do Natury, drogerii, którą zaczynam właściwie dopiero odkrywać. Wam też polecam, jeśli z niej nie korzystacie za często, czasami wypada korzystnie w porównaniu z Rossmannem. A jak już weszłam, to wyjść nie potrafiłam za szybko i oto, co zakupiłam.

Ot, zaledwie kilka drobiazgów - niewielkie to, a cieszy. I angielskiego się można nauczyć :)

Niektóre z tych rzeczy już wypróbowałam, o czym nie omieszkam wspomnieć w odpowiednim czasie. No, to po kolei, wyciągamy z koszyczka.

Tak, tak, moje drogie, zaszalałam i kupiłam jednak eyeliner (eye - oko). Żeby jednak sobie za wysoko poprzeczki od razu nie stawiać i żeby dobrze się nauczyć, to kupiłam eyeliner pen - słowem pisak do robienia linii na oku. Taki się wydawał poręczny i przyjazny, kiedy czaiłam się przy szafie Eveline, że po prostu musiałam go wziąć (kosztował 10 zł z groszami). Wypróbowałam - masakra. Nie, nie że eyeliner masakra - to ja masakra z moimi umiejętnościami. I nawet, jeśli produkt nie jest zbyt dobrej jakości, to jakże mi to oceniać, skoro nie mam porównania z niczym innym. Obiecuję, że będę się uczyć pilnie, prostować będę linię jak się da, wydłużać, pogrubiać i eksponować (zrobiłam sobie nawet zdjęcia z efektem moich męczarni - może nawet o tym napiszę...).

Teraz czas na te dwa kółeczka. Obydwa wypuściła na rynek firma Essence
Jeden z nich to Soo Glow! Cream to powder, highlighter.

glow - poświata, rumieniec, poblask; promienieć
cream - krem
highlighter - rozświetlacz

Jest to produkt, który ma rozświetlić naszą certę w miejscach, które sobie wybierzemy (o tym, które podobno najlepiej wybierać pewnie też kiedyś napiszę). Jest fajny, kremowy, całkiem dobrze się go rozprowadza na skórze. Czy rozświetla? Jak cholera, moje drogie panie, jak cholera. Naprawdę. Ja osobiście lubię efekt rozświetlonej twarzy (nie całej, tylko w tych magicznych miejscach) i nawet ja się zastanawiam, czy aby nie rozświetlam otoczenia za bardzo. Trochę żałuję, że kupiłam ten prawie biały kolor (10 look on the bright side), jest jeszcze inny, o kolorze zbliżonym do koloru skóry - ale jak to mówią - nie czas żałować róż... Używać zamierzam.

Kolejne kółeczko to róż do policzków: Silky Touch BLUSH w kolorze 80 autumn peach.

silky - jedwabisty
touch - dotyk
autumn - jesień
peach - brzoskwinia

Fajny kolor. Bardzo, bardzo mocno napigmentowany, czyli, że trzeba uważać przy nakładaniu, łatwo bowiem przesadzić. Ale jak się go pięknie rozpędzluje miękkim, dużym pędzlem, to cera wygląda bardzo świeżo. Jeszcze ten rozświetlacz tuż nad - podoba mi się ten efekt. Ceny obydwu kosmetyków za bardzo nie pamiętam, ale nie jest to firma droga. Rozświetlacz kosztował niewiele ponad 11 zł,
a róż był raczej tańszy.

Następny w kolejce jest tusz. Uwaga: obecnie szukam tuszu, który z moich rzęs-nic, zrobi rzęsy-wow! Macie taki? Dajcie mi koniecznie znać, proszę. Kupiłam tusz Eveline Extension Volume, mascara false definition 4D (!!!), bo czytałam o nim dobre recenzje. Jak na tusz nie jest drogi (jakieś 12 - 14 zł) i powiem wam, że jest poprawny. To znaczy nie zgrubia się, nie wysusza na oku w ciągu dnia, nie robi efektu "koali", jest przyjemny w nakładaniu. Nie powiedziałabym jednak, że wydłuża jakoś rzęsy. Jeśli ktoś chce mieć rzęsy wyglądające naturalnie, to polecam ten tusz na pewno. Ja jednka nie chcę, żeby moje rzęsy wyglądały naturalnie, ja chcę je trochę podrasować, więc nie ustaję w poszukiwaniach, póki co. A tusz Eveline jest ok.

extension - przedłużenie, wyciąganie, rozciąganie
false - fałsz

No i coś, z czego cieszyłam się chyba najbardziej, czyli kupiony w promocji (30 zł z kawałkiem) Revitalift MAGIC BLUR firmy L'Oreal. Ten korektor (nakłada się go na krem) ma natychmiast wygładzić zmarszczki, zwęzić pory, ukryć niedoskonałości. Jak już go porządnie przetestuję, to napisze wam, czy warto. Choć pewnie cudów nie ma...

trudno mi tę nazwę przetłumaczyć, gdyż blur oznacza plamę, a to nijak mi tu nie pasuje... no, chyba, że to po francusku... ;)

Zakupiłam też sobie nową polerkę do paznokci i chusteczki nawilżone do higieny intymnej Lactacyd. Bardzo lubię je mieć w torebce, a preparaty tej firmy nie podrażniają mnie w żaden sposób. Jeszcze wczoraj były w Naturze w promocji.

I to tyle, jeśli chodzi o moje sobotnie szaleństwo zakupowe. See you later! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz