piątek, 21 listopada 2014

pędzlem malowana

co dziś mam na twarzy: po raz pierwszy pomalowałam powieki TAKIMI kolorami cieni: na środek górnej powieki położyłam pomarańczowy, pięknie napigmentowany cień, w zewnętrznym rogu oka nałożyłam ciemniejszy różowy, ana wewnętrzne część górnej powieki różowy jasny - odjazd :)

dotarły do mnie cienie, które zamówiłam na Allegro - L'Oreal Paris w kolorze S3 Disco Smoking; w środku 4 mocne kolory: czarny, fioletowy, bordowy i żółty (mój syn twierdzi, że jest to żółta ochra (!)) - jutro szaleję :)

samopoczucie: zmęczona


Do niedawna jedynymi pędzlami, jakich używałam podczas malowania się były ten od cieni do powiek i do nakładania różu na poliki. Pierwszego używałam, bo nie cierpię tych pałeczek dołączanych do cieni - krótkie to, niewygodne, szybko brudzi się jednym kolorem. Pędzla do różu nie używać się nie da, jeśli chce się róż na twarz aplikować - no po prostu. Pędzli używałam tanich i jak najdłużej się dało - jeszcze do niedawna bowiem wolałam wydawać swoje szczupłe oszczędności na ubrania, buty, tudzież torebki. Płacić za pędzel 30 zł?! - no błagam! Nie ukrywam - po każdym użyciu większego pędzla do twarzy zbierałam ze skóry włoski, które pędzel na mej twarzy zostawiał z uporem maniaka. Z podniesionym czołem znosiłam też swoisty peeling, jaki każdego dnia urządzał mi mój tani pędzel na twarzy - drapał, kuł, pobudzał komórki nerwowe do reakcji. Dwie zaledwie niedogodności, a parę groszy w portfelu oszczędności. Coś za coś.

A teraz? Teraz, to znaczy od jakichś dwóch tygodni wiodę nowe życie malowniczki z innymi zupełni pędzlami pod ręką. Oto moja skromna kolekcja






Wyobrażacie sobie tą żonglerkę podczas malowania twarzy? ;) Ale nic to, daję radę.

Pozwólcie, że Wam przedstawię, niekoniecznie w kolejności przedstawionej na zdjęciach. Wszystko zaczęło się  od tego najmniejszego na zdjęciu niższym. Na ten pędzel do różu namówiła mnie pani w Douglasie, kiedy to wydawałam majątek na pomadkę do ust. W ogóle jak dotąd to było moje największe szaleństwo zakupowe w drogerii - jechałam bez hamulców. I o ile pomadka za 135 zł absolutnie nie spełniła moich oczekiwań, zupełnie odpadając w konkurencji z pomadką za 20 zł, to w pędzlu zakochałam się od pierwszego dotyku. Miękki, przyjemny, nie peelinguje, tylko muska, gładzi delikatnie. Nie ściemniam, jest wart każdej złotówki na niego wydanej (nie pamiętam, ile kosztował - wyparłam ;D). I skąpiec z niego jest niepoprawny, bo wszystkie włoski swojej czupryny zostawia dla siebie, nie muszę ich zbierać z twarzy. Stary pędzel do różu poszedł do śmieci - bez żalu i łez wylewania. 
Po pędzlu z Douglasa długo długo nie było nic, a potem się posypało. A dokładnie rzecz ujmując mąż sypnął forsą na imieniny moje listopadowe, w geście poddania się w obliczu samodzielnego wybrania dla mnie prezentu. Ja i owszem, gotówkę przyjęłam, zasiadłam przed laptopem i poczęłam szukać. Wiedziałam, czego chcę - pragnęłam pędzla do podkładu, konturowania i nakładania rozświetlacza pod oczy. Nie było we mnie gotowości na kompromisy - szukałam okazji, ale w rozsądnych granicach, nie chciałam najtaniej, chciałam kupić dobrze. Podczas oglądania na YouTube filmików mejkapowych obiła mi się o uszy nazwa firmy Hakuro, poszłam więc tym tropem. W rezultacie przedstawiam wam kolejne pędzle, bez których nie wiem, jak ja kiedyś żyłam ;). Pierwszy z nich to pędzel do nakładania podkładu (drugi od lewej, zdjęcie dolne), Hakuro H50S. Słuchajcie, ja przez całe moje życie dorosłej kobiety podkład na twarz nakładałam palcami. Od dwóch tygodni robię to tym pędzlem - bez porównania, na wielką korzyść pędzla (więcej przy innej okazji). Pędzel ten jest pędzlem tak zwanym okrągłym, płasko ścięty na górze, Wiem, że są też pędzle płaskie do nakładania podkładu, ale ja wybrałam taki. 
Drugim moim niezbędnym okazał się pędzel do nakładania bron(ą)zera, trzeci od lewej, to samo zdjęcie - Hakuro H24. Jest on płasko ściśnięty u nasady, włosie ma ścięte po skosie. Moja opinia? Polecam bez dwóch zdań.
Portretu dopełnia na tym zdjęciu pędzel największy, pierwszy od lewej - pędzel do pudru. Kupiłam go w Rossmannie, sugerując się głupio ceną - po prostu wzięłam najdroższy (około 30 zł), ufając, że cena gwarantuje mi jakość. I jakkolwiek dziwne to było kryterium, to podziałało - pędzel jest miękki, przyjemny, nie sypie się z niego nic prócz pudru.
Na górnym zdjęciu są pędzle mniejsze. Trzy pierwsze od lewej służą mi podczas malowania oczu - przeskakują mi między palcami, ustawiając się w kolejce, gotowe na każde wezwania. Trzeba rozprowadzić cień na górnej powiece? - największy z nich gotowy. Pod łuk brwiowy wskakuje ten średni, dolna powieka obsługiwana jest przez najmniejszy, najtwardszy. Trzeba coś rozetrzeć, rozemglić - pędzel najbardziej miękki z całej trójki już w akcji. No mówię Wam - masakra jakaś, aczkolwiek ogarniam :)
No i ostatni, czwarty na górnym zdjęciu - pan kupiony z myślą o rozprowadzaniu rozświetlenia pod oczami. I tutaj - niepomna nauk swych wcześniejszych, chciałam zaoszczędzić. I choć jest to pędzel miękki, nie drapie i nie nakłuwa, to jednak włoski co jakiś czas gdzieś tam zostawia i po pierwszym umyciu rozczapirzył się jakoś, rozczochrał i mówi, że zmienia image. Ja, jak konserwatywna matka mówię mu, że żadnych subkultur mi tu nie będzie na włosiu uskuteczniał, ale jak świat światem, jeszcze się nie zdarzyło, żeby takie konflikty łatwo się dało rozwiązać. Póki co używam, ale coś mi mówi, że chyba sobie kupię nowy.... (pędzel jest firmy BHcosmetics).

I na koniec tego wykładu (ładnie się rozpisałam, co?) ważna uwaga - pędzle trzeba myć. Ja stosuję sposób przedstawiony na poniższym filmiku i mnie się sprawdza.




Pozdrawiam serdecznie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz