dzisiaj: domowe manicure i pedicure;
na stopach: paznokcie pomalowane na jasny, pastelowy róż;
na dłoniach: jeszcze się nie zdecydowałam na kolor, ale skórki pierwsza klasa;
samopoczucie: może być, nie śmiałabym narzekać, choć słońce to mogłoby trochę poświecić z góry ludziom dobrej woli;
Jakby tak się trochę nad tym zastanowić, to opieka nad dzieckiem, które jest już samodzielne i jako tako czas sobie organizuje, może być okazją dla opiekującego się nim rodzica do poświęcenia nieco czasu sobie. Zresztą, trzeba ten czas jakoś zagospodarować, bo jeśli ma się siedzieć w domu, to żeby nie zwariować coś trzeba robić. Bo ileż można rozmawiać o Minecrafcie (swoją drogą, jestem już całkiem nieźle obstukana w zasadach tej gry i postaciach w niej występujących)?
Dzisiaj postanowiłam zabrać się za swoje kończyny, a właściwie za ich paznokciami zakończenie. Powiem Wam, że odkąd siostra zabrała mnie w ramach prezentu imieninowego (ach, te imieniny...) do kosmetyczki na manicure i pedicure, marzy mi się, żeby moje dłonie i stopy zawsze były tak zrobione, jak po wyjściu od pani Joli (pozdrawiam obie - siostrę i panią Jolę :D). Wadą dużego miasta, jakim jest Poznań, jest jednak to, że usługi tego typu są o wiele droższe niż w miastach mniejszych, jakim jest na przykład Konin. Gdybym chciała chodzić do kosmetyczki regularnie
(a pewnie, że bym chciała), to bym, jak to mówią, z torbami poszła.
(a pewnie, że bym chciała), to bym, jak to mówią, z torbami poszła.
No więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce (w dosłownym zresztą tego słowa znaczeniu).
Przestawiam Wam moją drużynę do zadań zasadniczych, jeśli chodzi o zadbane paznokcie.
Jak widzicie, podchodzę do sprawy całkiem poważnie ;). Zaczynam, po zmyciu lakieru do paznokci, od opiłowania ich. Osobiście nie lubię długich i ostro zakończonych paznokci, o wiele wygodniej jest mi z krótszymi (choć nie na full) i o zaokrąglonych brzegach. Od dłuuugiego już czasu używam pilnika szklanego (czwarty od lewej). Słyszałam o nim, że dobrze jest takiego używać przy paznokciach rozdwajających się, a ja i owszem, od czasu do czasu mam ten problem. Fajnie się nim piłuje, bez ciar na plecach, czego bym nie zniosła. Uwaga - jako że jest ze szkła, może się potłuc - tak skończyły moje dwa poprzednie pilniczki.
Po opiłowaniu zbliżam się do skórek. Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale ja bym mogła wycinać, skubać, pogłębiać i niestety ranić bez końca. Ciągle mi za mało, a właściwie za dużo przy tym paznokciu. Ale jako osoba dojrzała, staram się hamować. Zmiękczam skórki preparatem Eveline z serii Nail Therapy Professional (biała tubka) - do kupienia w Rossmannie na pewno, ale myślę, że
w każdej inne drogerii też. Fajny jest ten kremik - nakładam wokół miejsca, skąd wyrasta paznokieć, czekam około 30 sekund, po czym spycham skórki drewnianym patyczkiem. Te patyczki to dopiero co kupiłam, tak dla spróby i powiem Wam, że komfort jest o wiele lepszy, niż przy użycia narzędzia metalowego. Polecam.
Potem chwytam za cążki i mówiąc sobie "spokojnie, powoli, hamuj się, nie szalej, tylko to, co najbardziej wystaje i razi po oczach" wycinam to, co wycięte według mnie musi być. Hi, hi - uwielbiam! Później czas na coś, co robiła pani Jola i co ja też w moim domowym SPA na koszt ZUS-u robię: ścieram nierówności na paznokciach polerką (czy jak to się tam nazywa). Po pierwsze, fajnie jest usunąć te nie wiadomo czemu pojawiające się na moich paznokciach dziwne narosty, jakby pozostałości lakieru, a po drugie, wydaje mi się, że na gładkim paznokciu lepiej się trzymają wszelkie emalie. Po szlifierce i umyciu rąk smaruję skórki i paznokcie olejkiem do tego stworzonym (obecnie mam na stanie Sally Hansen Vitamin E Nail&Cuticle Oil). Smaruję, wsmarowuję, wmasowuję i się cieszę jak głupi do sera. I wyobraźcie sobie, że wsmarowuję tak co wieczór, przed położeniem się do łóżka - taka się zrobiłam systematyczna!
Jeśli chodzi o stopy, to wymoczyłam je w misce z wodą i mydłem, wygładziłam pięty pumeksem, wysmarowałam kremem do stóp, a potem analogicznie do powyższego opisu zajęłam się paznokciami.
Po tym relaksującym wycinaniu, polerowaniu i natłuszczaniu przyszedł czas na kolor. Oj, dawno już nie chodziłam z paznokciami niepomalowanymi. Lubię mieć na nich kolor, choćby dlatego, że nie widzę ich rozdwajania się i po prostu czuję się lepiej.
moja skrzyneczka z lakierami do paznokci |
Zanim pomaluję paznokcie lakierem, nakładam na nie bazę pod lakier, natomiast na wyschniętą emalię kolorową zawsze nakładam utwardzacz. Szczególnie polecam stosowanie topu na lakier - trzyma się wtedy o wiele dłużej (fajne są firmy REVLON).
baza i lakier, jakich używam w tej chwili |
No, a potem to już tylko wybierać kolor i malować. Jakich lakierów używam? Sporo mam lakierów Rimmel'a 60 second - szybko schną, nieźle się trzymają i mają szeroki pędzelek (ja już sobie nie wyobrażam malować tym cieniutkim). Nie są też drogie.
jak widać, świeżość niektórych z nich pozostawia wiele do życzenia... |
Z tym szybkim schnięciem to osobiście nie szaleję. Wiecie, są niby suche, ale jak dotkniesz czegoś za szybko, to fakturka na paznokciu murowana. Ja tam godzinę sobie daję na wszystko, mężczyźni w moim domu wiedzą, że wtedy mnie nie ma i już ;).
Ostatnio zaszalałam w Rossmannie na promocji "1+1" i zakupiłam dwa niebotycznie drogie lakiery, żeby zobaczyć, czy lakier za 30 zł jest w istocie taki rewelacyjny. I co? I jest i nie jest - zależy który.
Lakier Sally Hanson Complete SALON Manicure (29,99 w Rossmannie, na Allegro sporo taniej) jest REWELACYJNY. Ta długo nie trzymał mi się jeszcze żaden lakier. On podobno ma w sobie wszystko - bazę, utwardzacz i takie tam. I pewnie ma, bo trzyma się paznokcia jak należy. No ja byłam w szoku i zamierzam (jak już wykorzystam moją kolekcję) zainwestować w dwa, góra trzy kolory z tej serii i już. Warto. Natomiast pan drugi, niebieski 1 second GEL firmy Bourjois (też 29,99) jedyne co ma, to ładny kolor. Masakra, na drugi dzień już miałam piękne odpryski na brzegach paznokci, a na trzeci nawet zrobiła mi się efektowna dziura w kolorze, co nie zdarza się często. No nie warto i już.
Pani Jolu, daleko mi do Pani (i jeśli chodzi o umiejętności i jeśli chodzi o kilometry, jakie nas dzielą), ale staram się, jak mogę. A jak będę w Koninie kiedyś i jakoś, to znowu panią odwiedzę :)
Pozdrawiam serdecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz