sobota, 17 stycznia 2015

w oczekiwaniu na drugą zmianę...

rano: angielski

potem: nadrabianie tyłów z pracy

teraz: trochę przyjemności...


Jest taka tradycja wśród wizażystek aktywnych na łączach, że jak kończy się miesiąc, to pokazują swoich ulubieńców tegoż miesiąca, a kiedy kończy się rok, to szukają i prezentują ulubieńców minionego roku. Pisząc "ulubieńców" mam na myśli produkty kosmetyczne oczywiście. Ja ani nie jestem wizażystką, ani nie wpisuję się w żadną z ich tradycji, ale tak sobie pomyślałam, że CZEMU BY NIE? Czemu by nie podsumować jakoś tego mojego dotychczasowego makijażowania? Czemu by nie pokazać radochy, jaką mi daje ta zmiana we mnie? Czemu by nie napisać o tym? No czemu?

Mnie tak po kościach moich coraz starszych chodzi tak nieśmiało jakaś bliżej nieokreślona ZMIANA. Właściwie nie tyle zmiana jako taka, ale jej przeczucie, oczekiwanie, jakieś takie coraz większe pragnienie. Przyczyn takiego mrowienia po kręgosłupie zapewne jest wiele, jedną z ważniejszych jest chyba to, że zaczynam mieć już serdecznie dosyć. Wiem - człowiek długo potrafi chodzić w niewygodnych butach, jeśli wie, że innych nie dostanie (albo będzie trudno je zdobyć), a do tych się już nawet przyzwyczaił. I ja tak już chodzę naprawdę długo. Na tyle długo, że chyba dochodzę już do tego miejsca, gdzie w głowie zaczyna się rysować pytanie CZY WARTO? Czy aby na pewno nie potrafię zdobyć butów wygodnych, takich na moją stopę? Czy aby na pewno nie lepiej pójść dalej boso, bez krwawiących ran na stopach?

Taki teraz przeżywam stan....

A co to ma wspólnego z makijażem? Czemu piszę o tym tutaj, a nie na przykład na pisaninie? Ano dlatego, że makijaż ma ze zmianą w moim życiu wiele wspólnego. Gapię się ostatnio w lustro co rano, podczas nakładania na twarz tego to, a tego i mówię sobie prosto w oczy: robisz to. Pokazujesz siebie. Umalowaną wprawdzie, ale jednak siebie. Nawet nie wiesz kiedy przestałaś się chować w szarość i normalność, a zaczęłaś wybijać się kolorami! Nawet nie wiesz, kiedy zaczęłaś bez skrępowania robić zdjęcia swojej twarzy i pokazujesz je publicznie. Jak to się stało, że zaczęłaś się po prostu bawić? Czerpać radość?

Wiem, wiem - brzmi patetycznie, ale uwierzcie mi - trochę patetycznie mi z tym jest. Tak INACZEJ, przyjemnie. Czyż nie to zwie się zmianą? A jeśli potrafiłam dokonać takiej zmiany, to czy nie będę potrafiła dokonać następnej, dużo większej?
Kto podskoczy kobiecie z TAK wymalowanymi oczami?! ;)

No - po tej serii pytań czas na odpowiedzi. Cóż żem ja takiego odkryła ostatnimi czasy, żeby teraz podsumowywać?




Po pierwsze i najważniejsze - odkryłam makijaż dla samej siebie i polecać go będę każdej kobiecie. Moja osobista kosmetyczka nabrała rozmiarów do tej pory dla mnie niewyobrażalnych. Teraz nie sięgam do szufladki po omacku, bo są tam tylko jedne i te same cienie - teraz otwieram ją i zastanawiam się, co by tu dzisiaj.... :)




















Po drugie - odkryłam pędzle do makijażu. Mam ich małą kolekcję i wcale nie jest to stan końcowy. Pędzle przydają się do wszystkiego - nakładania podkładu, korektora, cieniowania, rozświetlania, nakładania różu. W makijażu oka pędzli przydaje się bez liku - do nakładania, rozcierania, robienia kresek, rozświetlania, podkreślania brwi. A wszystko czyściutkimi rączkami :). Wystarczy regularnie je myć, żeby każdym z nich cieszyć się naprawdę długo i z przyjemnością.





Po trzecie - ja też mam swoich ulubieńców. Wybrałam te kosmetyki, które po prostu lubię mieć na sobie. Panie i Panowie - the winners are....



To są właśnie produkty, które na pewno kupię jeszcze raz, jak już zużyję to, co mam. A to nie zdarza mi się często, a właściwie prawie nigdy. Lubię zmieniać, szukać innego - no nie przywiązuję się za bardzo. A te cztery moje perełki kupię na pewno jeszcze raz. Pomadka Lovely Extra Lasting, kolor 2 - przepiękny, pasuje do każdego niemal makijażu. Niby naturalny, a jednak jakby różowy, choć wcale nie cukierkowy - no pięknie robi twarzy. Naprawdę - polecam każdej kobiecie, bo chyba do każdego typu urody będzie pasował. Jest to pomadka matowa, do kupienia w Rossmannie za niecałe 9 zł. Woda toaletowa o zapachu czekolady z Sephory. Ja, moje drogie, szukam swojego zapachu odkąd pamiętam. I zawsze wracam do tej perfumetki. MMMmmm, uwielbiam - słodko, przyjemnie, a przy tym nie dusi, nie krztusi i nie mdli. Ubolewam, że jest tylko w tak mało pojemnej buteleczce - kosztuje 19 zł. Tusz do rzęs Studio LASH z miss sporty - no łatwa we współżyciu nie jest, trzeba nią się pobawić trochę, dopieścić i pogłaskać, ale efekt - jak dla mnie bomba. I na dodatek tania - zdaje się, że kosztuje niecałe 10 zł. I na koniec moje odkrycie - MATT BRONZING & CONTOURING POWDER z Kobo. Kocham ten kosmetyk za kolor - bez nut pomarańczowych (broń boże!), bez ciepłego brązu - zimny brąz połączony z szarością, tak właśnie moim zdaniem wyglądają cienie na twarzy. Za matowe wykończenie - czytałam, że konturowanie nie powinno być błyszczące, wygląda wtedy nienaturalnie i po prostu źle. Za cenę - kosztuje 19 zł w cenie regularnej (ja kupiłam w promocji za 11 zł), można kupić w drogerii Natura. No PO-LE-CAM!

Na koniec jeszcze bohater z ostatniej chwili. Wyratował mnie po raz kolejny z sytuacji, w której inne lakiery śmiały mi się w nos, strzelając w oczy odłamkami z paznokci. No wychodziłam z siebie - każdy lakier ledwo wytrzymywał jeden dzień, nie wiem czemu aż tak źle. Procedurę (są na świecie osoby, które kochają to słowo...) nakładania mam zawsze taką samą: baza, dwie warstwy lakieru i top. I daje radę tylko ON:

Lakier do paznokci Sally Hansen z serii complete SALON manicure. Nie jest tani (29,99 w Rossmannie), ale jest wart swojej ceny. Ja już postanowiłam - wywalam buble, których pełna moja szuflada i kupuję dwa - trzy (z naciskiem na trzy :D) kolory z Sally Hansen i już! :)

Pozdrawiam serdecznie :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz