zaciekawiona: dokąd te mapy prowadzić mogą...
zdeterminowana: żeby mapy te ukryć przed światem niebieskim lakierem ;)
Coraz częściej i bardziej przekonuję się, że, z wyjątkiem kilku reguł bardzo żelaznych, w makijażu wszystko zdarzyć się może. Ciągle znajduję przykłady na rozwiązania i możliwości w makijażu, o jakich nawet mi się nie śniło. Tak naprawdę, jeśli chodzi o malowanie, można pobudzać wodze fantazji w każdą właściwie stronę, na każdy możliwy rewir i niemal każdym kolorem. Fajnie.
Dzisiaj pokażę wam, a właściwie bardziej powiem niż pokażę, choć w sumie pokażę też, ale bez opowiedzenia cóż by to było za pokazanie... Ech - dzisiaj będzie o technice odwrotnej. Odwrotnie - przeciwnie, odmiennie - służyć ma w makijażu temu, aby sobie ułatwić. Wiadomo - nie zawsze ścieżki utarte i zawsze uczęszczane są słuszne i jedyne, czasami trzeba boczkiem, na ukos, inaczej niż zawsze. A o co tutaj chodzi?
Czasami malujemy oko ciemnymi lub zimnymi kolorami albo też takimi, które osypują się bardziej niż inne. Nie jest fajnie chodzić potem z cieniami pod oczami, prawda? Bo łatwo zmyć takiego osypanego cienia się nie da - rozmazuje się, przyczepia do podkładu, łączy z pudrem. Jeśli wiadomym jest, że cienie, których chcemy użyć mogą sprawić taki kłopot właśnie, dobrze jest zastosować technikę odwrotną - najpierw malujemy oczy, potem oczyszczamy skórę pod oczami i na samym końcu bierzemy się za twarz. Pokażę wam, jak ja to zrobiłam, od samego początku :)
Tiaaaa, skoro od początku, to od początku ;). Twarz umyta, posmarowana kremem nawilżającym, pod oczami krem odpowiedni na skórę pod oczy. Zwarta i gotowa :)
Zaczęłam od brwi. Do ich podkreślenia użyłam kredki - najpierw zaznaczyłam dolną krawędź brwi, a potem krótkimi ruchami dorysowałam włoski tam, gdzie jest ich za mało lub gdzie ich po prostu nie ma. Przestrzegam przed stworzeniem zbyt sztucznego, przerysowanego efektu - według mnie nie wygląda to dobrze. Na zdjęciu dla porównania po lewej brew już zrobiona, ta po prawej czeka na swoją kolej.
Na obydwie powieki nałożyłam jasny, perłowy cień w kremie. Taki cień (w kremie) jednocześnie stanowi bazę pod makijaż moich oczu, tak więc nie ma potrzeby nakładania pod niego bazy.
Mój makijaż to opisywany już wcześniej przeze mnie efekt "reflektora" na powiekach. Nałożyłam więc na załamanie powieki jaśniejszy, a na obydwa kąciki oka ciemniejszy matowy brązowy cień. Jak widać na zdjęciu (widać, prawda?), środkową część powiek zostawiłam na razie bez zmian. Pod łuk brwiowy nałożyłam jasny, matowy cień, który również nałożyłam w malutkiej ilości w wewnętrzne kąciki oczu. Na dolną powiekę nałożyłam ten sam cień, który nakładałam na załamanie powieki.
W następnym kroku na środek powieki, na tę jasną część, nałożyłam połyskujący jasno-brązowy cień, żeby efekt blasku był widoczny. Po raz pierwszy nałożyłam ten cień na mokro - najpierw zwilżyłam pędzelek, potem nabrałam nim cienia i ruchem wklepującym nałożyłam na powiekę. Nakładanie na mokro sprawia, że kolor cienia jest bardziej widoczny, mocniej nasycony. Cała ta operacja spowodowała oczywiście, że blaskiem raziły nie tylko moje powieki, ale także skóra pod oczami.
I teraz właśnie mogłam ucieszyć się bezkarnie, że nie nałożyłam wcześniej podkładu. Wacikiem z płynem micelarnym ze spokoje oczyściłam skórę pod oczami :)
Pomalowanie rzęs zostawiłam sobie na koniec.
Teraz dopiero przyszedł czas na twarz. Najpierw nałożyłam bazę, a na nią moim ukochanym pędzelkiem nałożyłam podkład. Przy okazji wam powiem, że znowu byłam w drogerii po próbki kolejnych podkładów i na twarz nałożyłam jeden z nich - Revlon Naked w kolorze Vanilia. W ten sposób mogłam więc nie tylko sprawdzić kolor, ale też właściwości samego podkładu. Następnie nałożyłam rozświetlacz - pod oczy i na środkową część twarzy (zdj.)
Całość rozprowadziłam, połączyłam i przypudrowałam. Pamiętajcie, że zarówno korektor pod oczami, jak i podkład wymagają przypudrowania, jeśli mają wytrzymać cały dzień.
Następnie wykonturowałam twarz (po bokach, na żuchwie, pod brodą, na skroniach i na bokach nosa) i nałożyłam róż na środek kości policzkowych.
Po wytuszowaniu rzęs całość nabrała jakby sensu... ;)
Pierwsza próba pomadki nie podobała mi się za bardzo - jak dla mnie ten kolor był zbyt mocny, przynajmniej w realu.
W tej drugiej czułam się już zdecydowanie lepiej i tak też wyglądałam (no, mnie więcej) wychodząc do pracy. Wiadomo - do pierwszego wydmuchania nosa... :/
Pomyślałam, że nie będę wam pisać, jakich konkretnie kosmetyków użyłam, bo tak naprawdę każdy może wykorzystać to, co ma albo to, co chce. Natomiast nie mogłam sobie podarować jednego - musicie poznać pędzle, za pomocą których wykonałam ten makijaż. Teraz już wiem - bez pędzli ani rusz, zresztą już wam o tym pisałam. Muszę się wam pochwalić, że mam oto na swoim koncie jedną rozdziewiczoną "malowniczkę", która powiedziała mi, że dzięki mojemu blogowi kupiła sobie pędzel do podkładu (Aga, pozdrawiam :D). No co tu będę wam dużo pisać - podobno wzdycha z rozkoszy używając go. :)
MAKIJAŻ OKA |
TWARZ |
Wszystkie te pędzle są dobre, każdy z nich przeszedł już niejedno mycie i trzyma formę na medal. Najbardziej polecam wam pędzle z Hakuro (ja kupuję na Allegro) oraz pędzle z GlamShop (w sklepie internetowym).
A tak w ogóle jestem ciekawa - czy używacie w ogóle pędzli do makijażu?
Uff, alem się dzisiaj napisała.... :) I bardzo mi z tym przyjemnie :)
Pozdrawiam serdecznie )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz