piątek, 9 stycznia 2015

always look on the bright side of life

Monty Python: zespół twórców i gwiazd telewizyjnego serialu komediowego Latający cyrk Monty Pythona, założony pod koniec lat 60. XX wieku w Anglii (z Wikipedii)

always: z pewną taką nieśmiałością... (wygrzebane z pamięci)

spotlight: reflektor (z angielskiego)


Coś mnie ostatnio na optymizm w makijażu wzięło - wczoraj niebo, dzisiaj... o tym za chwilę. Ale to chyba  nic złego, prawda? Fajnie jest, kiedy idę do pracy na południową zmianę, bo wtedy mam czas pobawić się nieco  i dopieścić to malowanie. Jak idę na 6:30 to ani czasu na to nie mam za dużo, ani chęci w zaspaniu nie takie.
Dzisiaj postanowiłam spróbować technikę spotlight na oku. Ma ona dać wrażenie naturalnego błysku na (w) oku. Od razu mówię, że pewnie błędów w samej technice zrobiłam co nie miara, ale muszę przyznać, że efekt na oku bardzo mi się spodobał i coś mi mówi, że będę często po to światełko sięgać.
Przygotowałam wam bardzo proste, bardzo toporne i schematyczne rysuneczki, co i jak po kolei robiłam. Na końcu pokażę wam wynik mych działań w realu. Zapraszam :)


Na powieki nałożyłam bazę pod cienie. Można użyć tutaj (i ja bym tak zrobiła, gdybym na stanie miała) kremowy cień, jasny, połyskujący - wtedy taki cień sam w sobie stanowić będzie bazę pod całość,


Na załamanie powieki nałożyłam matowy, średnio-ciemny :) cień małym, precyzyjnym pędzelkiem. Kreska ta absolutnie na ma wyglądać, jak tutaj maznęłam - trzeba ją rozetrzeć, choć bez determinacji, bo jednak kreska jako taka ma być widoczna (wiem, wiem - masło maślane...).


Teraz, nieco inaczej niż robię to zasadniczo, położyłam ciemny brązowy matowy cień na zewnętrzną i wewnętrzną część powieki. Brąz ten, razem z wcześniej nałożonym na załamanie powieki (to nie są takie same brązy, ten wyżej jest jaśniejszy) ma utworzyć coś w rodzaju ramy dla środka powieki. Cień wewnątrz nachyla się w lewo, cień na zewnątrz - w prawo. Na górze niech on łagodnie łączy się z cieniem w załamaniu. Roztarłam, choć słabo - na tym etapie krawędzie cieni w kącikach w połączeniu ze środkiem są jeszcze ostre - i dobrze :).


Teraz klu programu, nasza gwiazda jaśniejąca - ów reflektor. Na środek powieki nałożyłam połyskujący cień w kolorze ciepłego, dosyć jasnego brązu. Użyłam tutaj przepięknej, dopiero co nabytej paletki all about sunrise z essence.
Dzisiaj wykorzystałam środkowy cień z dolnego rzędu. Cień na środku oka ma być błyszczący i jasny. Myślę, że fajny byłby tutaj cień w kremie, mniejsze szanse, że nam osypie pół twarzy (zamówiłam sobie dwa w Avonie, czekam...), ale donoszę oto, że cienie przeze mnie prezentowane spisują się na medal - przy malowaniu osypują się w normie, czyli niewiele. Po skończeniu makijażu oczyszczam okolice pod oczami, pudruję i jest ok.



Teraz czas na zmiękczenie krawędzi między jasnym a ciemnym. Ja akurat użyłam tu cienia matowego, jasno-brązowego, żeby stopniować przechodzenie brązu ciemnego w jasność. Jeśli makijaż byłby w innym odcieniu (bo zapewne może), to wtedy wybrałabym inny cień - wiadomo.


 Na koniec, żeby oczy, zaciemnione w kącikach wewnętrznych, nie sprawiały wrażenia blisko osadzonych, rozjaśniłam nieco te kąciki, ale tak, żeby nie zakryć zupełnie wcześniej nałożonego tam cienia. Ten sam jasny cień nałożyłam pod łuki brwiowe.

Na dolną powiekę nałożyłam ten sam brąz, co na załamanie powieki. Kto chce, to pewnie może dać tam na środek błysk, tak samo jak na górze. Ja zdecydowałam się na wersję mniej bogatą. Potem tusz, konturowanie, róż na policzki i całus do lusterka :)

A wyglądałam mniej więcej tak (w realu, musicie mi wierzyć, efekt był bardziej widoczny).









Polecam wam taki makijaż, bo naprawdę fajnie robi spojrzeniu.

Pozdrawiam serdecznie i pamiętajcie: always look on the bright side of life :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz