czwartek, 1 stycznia 2015

golden eye

Ja to ostatnio mam tak, że jak nie piszę, to nie wiem, co mam ze sobą zrobić. No chcicę mam na pisanie, że aż trzeszczy. A że 3 blogi się prowadzi, to zawsze można gdzieś słowo postawić, prawda? ;)

światło rano: kto to wie..., nikt o zdrowych zmysłach 1 stycznia nie wstaje rano, prawda?

światło w dzień: różnie, raz słońce, raz chmury

światło popołudniu: brak lata, brak światła o tej porze


Czemu ja tak o tym świetle? Bo jak tak się dobrze zastanowić, to mój dzisiejszy makijaż i to, co z nim robiłam ma sporo wspólnego ze światłem.

Po kolei. Najpierw powstał makijaż. Jako słowo się rzekło nie wstałam dzisiaj skoro świt i nim wzięłam się za siebie było już blisko południa. Nie miałam ochoty na nic ciemnego na oczach - nie planowałam zakładać dzisiaj soczewek kontaktowych, a w okularach zbyt mocny makijaż oczu nie wygląda moim zdaniem dobrze.
Od razu zaznaczam, że nie jest  to tutorial, tylko takie sobie opowiadanie, więc nie mam zdjęć, jak krok po kroku się malowałam (tak gdyby ktoś pytał...).
No więc wracając do tematu... Nie chciałam ciemno, ale też nie chciałam jakoś tak zwyczajnie. Pomyślałam, że spróbuję na złoto. Podstawą makijażu oka była dzisiaj u mnie kredka Scandaleyes, Waterproof Kohl Kajal w kolorze 011 Golden od Rimmel. Kredka, jak sama nazwa koloru wskazuje, jest koloru złotego. Pokryłam nią całą powiekę ruchomą, nałożyłam ją też na wewnętrzne kąciki oczu i na linię wodną oka. Samo światło i słońce, moje miłe. I tak jak kąciki i linia wodna oka wyszły ładnie, tak powiek nie mogłam zostawić w takim stanie - kredka zostawiła sporo smug i prześwitów. Chwyciłam więc starą jak świat paletkę z Oriflame Pure Colour (wątpię, czy jest jeszcze w sprzedaży, ale co ja tam wiem...). Są w tym zestawie 4 kolory, które ze złotem moim zdaniem świetnie się komponują. Wybrałam złoty odcień z poświatą jakby zieloną i tym cieniem pokryłam znowu całą powiekę - złota kredka ładnie podbiła ten kolor, obydwa razem pięknie błyszczały. Na załamanie powieki nałożyłam ciemniejszy cień z tej palety - kolor jakby bordowy, ale ze złotym połyskiem. Kolor ten pociągnęłam przez całe załamanie, wyciągając na zewnątrz oka. Ten sam kolor położyłam też na dolnej powiece. Pod łuk brwiowy tradycyjnie nałożyłam jasny, połyskujący cień.
Ech, żeby nie strzępić na próżno i za długo języka, pokażę wam, że makijaż oczu w ostateczności wyglądał mniej więcej tak:



I tu właśnie znowu wkracza owe światło. Jak widzicie na tym zdjęciu światła za dużo nie ma, cofnęłam się w głąb pokoju, żeby zobaczyć, jak to wyjdzie. Potem jednak słońce zza chmur wyszło przecudownie i nie omieszkałam sprawdzić, jak zdjęcia wyjdą w pełnym słońcu. Efekt?







Jak widać, słońce zza szybki robi całkiem niezłe światło, choć oczywiście nie jest to to, co by mogło być w porządnym, profesjonalnym świetle, na odpowiednim tle.

Ale to nie koniec zabaw ze światłem na dzisiaj. Otóż ja i moja familia męska wybraliśmy się dzisiaj na spacer, co by trochę pooddychać świeżym powietrzem. I wtedy mój błyskotliwy umysł wpadł na znakomity pomysł: zróbmy zdjęcia na dworze! Gdzie jak gdzie, ale tam, w naturalnym świetle dnia makijaż powinien wyjść całkiem dobrze. Mąż nie dawał się długo namawiać, i tak zawsze i wszędzie bierze ze sobą aparat (nie przesadzam i nie kłamię). Cóż - ubraliśmy się ciepło, usta pomadką pociągnęłam i ruszyliśmy w las.

Efekt mnie normalnie rozwalił. No zero, nic na mojej twarzy nie widać. Już nie narzekam, że nie widać różu, konturowania twarzy czy oka pomalowanego - tam nie widać nawet moich brwi! Zresztą, co ja tu dużo będę mówić - oto zdjęcia z dzisiejszego spaceru noworocznego ze złotem na oku ;)







No? Widzicie, że nic nie widzicie? I tak to dzisiaj z tym światłem i ze mną było.

Pozdrawiam serdecznie :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz