poniedziałek, 19 stycznia 2015

między żółtym a różowym

na oczach: bardzo delikatny kolor na powiekach, czarne rzęsy

w oczach: soczewki kontaktowe i TEN blask ;)

pod oczami: worki zakamuflowane korektorem (na tyle, na ile się da...)


Kiedyś już gdzieś tutaj pisałam, że jeśli mam kupić sobie nowy podkład, to po prostu wybieram najjaśniejszy z palety i jestem zadowolona. O cudowna niewiedzo, o rozkoszna nieświadomości, jakże łatwym było życie z taką oto filozofią... Jako jednak weszłam już w ten makijaż, to zaczęłam z zainteresowaniem i czytać i oglądać i szukać i dowiadywać się wieeelu rzeczy.
Czy wiedziałyście wcześniej, że każda z nas ma cerę albo zimną, z tonami różowymi, albo ciepłą, gdzie przeważa kolor żółty, albo neutralną, czyli ani taką, ani taką? Ha! Ja nie wiedziałam, ale już od jakiegoś czasu wiem. A skoro wiem, o ja nieszczęsna, to zaczęłam się przyglądać. Sobie, rzecz jasna. I jak tak się wpatrywałam w ten mój face zafluidowany, to coś mi zaczęło nie grać... Tak jakby faktycznie, mimo jasnego koloru, ten cień robił mi małą krzywdę, nadając mojej twarzy dość nienaturalny dla mnie kolor. Taki jakby.... no nie, naprawdę - taki jakby różowy! Nie mogłam tego tak zostawić, musiałam sprawę zbadać głębiej.

Najlepiej byłoby pójść do specjalisty i po prostu dać się obejrzeć. Najprościej, ale zapewne nie dość tanio. Że sposoby są inne na pewno, nie miałam wątpliwości. I owszem - są. Podobno jak sobie człowiek obejrzy żyły na wewnętrznej części ręki, tuż za dłonią (czy to przegub?), to zauważy, że są koloru bardziej zielonego (wtedy jesteś typem "żółtym") albo bardziej niebieskiego, fioletowego (wtedy prawdopodobnie jesteś "różowa").
- MYSTER! Jakiego koloru są moje żyły? Niebieskie czy zielone? Bo mnie się wydaje, że bardziej zielone...
Mysterowi zdały się bardziej niebieskie niestety...

Innym sposobem, o jakim się dowiedziałam, to sposób z kartką - przyłóż sobie do twarzy kartkę żółtą, a potem różową i poczuj, która jest bardzie twoja. Ha, próbowałam i powiem, że metoda jest do niczego, bez sensu zupełnie.

Metodę, jako najlepszą i najskuteczniejszą, każda z wizażystek wymieniała jedną: próbuj, próbuj, próbuj. I tylko nie próbuj w sztucznym świetle drogerii. W żadnym razie nie próbuj też na nadgarstku - kolor tegowoż ma się nijak do koloru na twojej twarzy.
Jak więc próbować? Po pierwsze - na twarzy, w miejscu, gdzie zaczyna się żuchwa. Zasadą jest bowiem, że to kolor twarzy masz dopasować do koloru szyi, a nie odwrotnie (kolor na styku musi więc grać). Po drugie sprawdzaj kolor w świetle dziennym, ponoś go trochę, poobserwuj - niektóre podkłady utleniają się na twarzy, zmieniając kolor na ciemniejszy.
Z tymi oto wskazówkami udałam się w moją PODRÓŻ W KRAINĘ ŻÓŁTEGO I RÓŻOWEGO.

Wypady jak dotąd miałam dwa. Na każdy z nich udałam się z dwoma pudełeczkami, które sobie ponumerowałam (ha!) i w które miałam zamiar pobrać próbki do badań dermatologicznych.
Z pierwszej wróciłam z kropelką MATCH PERFECTION z Rimmela, w kolorze 010 light porcelain (na zdjęciu nr 1) oraz z próbką Revlon COLORSTAY, for normal/dry skin, color 180 sand beige (nr 2).


Następnie każdy z tych podkładów nałożyłam sobie na linię żuchwy grubymi paskami, jeden obok drugiego i przyjrzałam się im w świetle dnia, przy okazji robiąc zdjęcia dla was :). Kolory prezentowały się mniej więcej tak:









Spójrzmy, co tu mamy... Od razu widać, że pasek po prawej - jest to Revlon, jest dla mnie zdecydowanie za ciemny. Ten drugi - Rimmel - wygląda, zwłaszcza w porównaniu z kolegą, całkiem nieźle. Może tego na zdjęciach nie widać, ale mimo wszystko to również nie był kolor dla mnie. Był właśnie zbyt różowy.
Żeby dokładniej pokazać, o co mi chodzi i żeby upewnić się, czy moje myślenie idzie w dobrym kierunku, porównałam na twarzy właśnie podkład Rimmela z podkładem, którego używam obecnie - Revlon COLORSTAY  for normal/dry skin, kolor 150 buff. Spójrzcie na zdjęcia poniżej.




Ten po lewej stronie to podkład Revlonu (kolor 150), a po prawej z Rimmela (kolor 010). Widzicie to? Revlon jest moim zdaniem zdecydowanie bardziej żółty i leży na mojej skórze lepiej, naturalniej (porównajcie, jak prezentują się kolory na szyi). To pozwoliło mi zacząć podejrzewać, że jestem typem bardziej ciepłym niż zimnym (mhm....) :D

po prawej Revlon, po lewej Rimmel

No cóż, pojemniczki umyłam, bo mam tylko dwa i udałam się na dalsze poszukiwania. Brałam próbki tych podkładów, które mnie najbardziej interesowały i które ewentualnie chciałabym sobie w przyszłości kupić. Tym razem uszczknęłam, całkiem legalnie przecież, Rimmel LASTING FINISH 25H, kolor ivory (po lewej) oraz 123 PERFECT CC CREAM, kolor 32 Beige clair, z BOURJOIS (po prawej):


Operacja wyglądała identycznie, jak poprzednio.



po roztarciu

I wyniki również wypadły podobnie. Ten po prawej, pan 123 PERFECT CC CREAM jest może i żółty (oj, jest!), ale jest też dla mnie zdecydowanie za ciemny - spójrzcie na szyję. Drugi, ponownie Rimmel, tylko, że inna seria podkładów, jest tutaj bardziej dla mnie, choć, jeśli spojrzeć na szyję, to kolor jest jednak za zimny. Od biedy mógłby być, ale ja nie chcę od biedy, ja chcę dobrze! :)

Generalnie okazało się, że podkład, który wygrzebałam z szafy (nie wiem, czemu go kiedyś tam schowałam...), czyli Revlon COLORSTAY w kolorze 150 buff, jest dla mnie póki co najlepszy. Ma w sobie trochę żółci, a przy tym jest jasny. Po całych tych poszukiwaniach i próbach mam takie wrażenie, że jestem neutralnie ciepła (bo nie wspominałam, że oprócz ciepła, zimna i neutralności są jeszcze kombinacje tych trzech możliwości). Podkłady żółte są dla mnie za żółte, a przede wszystkim za ciemne - może, gdyby były jaśniejsze wersje, byłyby dla mnie dobre.... 
No, to już przynajmniej COŚ podejrzewam.... :)

Moja refleksja jest taka, że nie jest łatwo znaleźć podkład żółtawy, ale jasny, przynajmniej wśród produktów drogeryjnych. Chodziłam z buteleczką mojego Revlonu po Rossmannie, przykładałam do innych buteleczek i wszystkie wypadały dość zimno przy niej. Wiem, że firma MAC ma ofertę podkładów oznaczanych literami C (cold), W (warm) i N (neutral), więc na pewno łatwiej się szuka (bo generalnie nazewnictwo podkładów jest moim zdaniem zbyt daleko nic niemówiące...), a na ich stronie internetowej widziałam, że kolorów podkładów mają  ogrom. Szkoda tylko, że ich podkłady (podobno zresztą dobre) kosztują od 100 zł w górę... Ale nie powiem, marzy mi się :)

Taka zabawa z szukaniem koloru jest fajna - daje przede wszystkim pogląd na to, jakie kolory i jakie tony są twojej skórze najbliższe. Podkład powinien być na skórze niewidoczny, spajać się z nią, a nie czynić z niej ubrane w maskę oblicze. Szczęśliwym i spokojnym snem niech więc śnią te, które znalazły tego swojego jedynego, a te, które nie znalazły, niechaj szukają cierpliwie. Satysfakcja z odnalezienia gwarantowana :)

Pozdrawiam serdecznie :)













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz