niedziela, 14 lutego 2016

na zmianę

Dzień dobry państwu. Zapraszam na skrót najważniejsych informacji z mojego małego świata kosmetycznego. Będzie o zmianach - tych na lepsze i tych na gorsze.

ZMIANA PIERWSZA
Długie suszenie paznokci ma swoje dobre strony. Mamo, zrób mi kanapkę - nie mogę, suszę paznokcie - poproś tatę. Myster, mógłbyś obrać mi banana - suszę paznokcie. A ty co tak tutaj się bunkrujesz z książką? Ja? Ja się nie bunkruję, ja suszę paznokcie. Tiaaa, suszenie paznokci po ich pomalowaniu ma swoje dobre strony... U mnie to już jednak przeszłość. Otóż, moi drodzy, na drodze kupna-sprzedaży stałam się właścicielką lampy UV. Można takie kupić w necie - droższe, tańsze, mniejsze, większe - bez problemu. Nie chciałam przepłacać kupując lampę, czemu więc miałabym przepłacać kupując lakiery hybrydowe? Posortowałam oferty od "najtańszych" i kupiłam mały secik lakierów. Wyglądały tak:


Zapamiętajcie proszę ich wygląd: czarne buteleczki z żółto-czarną nalepką, nazywają się artLak. Zapamiętajcie i nigdy, przenigdy ich nie kupujcie. No, chyba, że chcecie, żeby wasze hybrydy miały trwałość zwykłego lakieru i po jakichś trzech dniach zaczęły odpryskiwać. Albo że przyjemność wam sprawi nakładanie na paznokcie lakieru o konsystencji kisielu, który jest tak gęsty, że nijak nie da się nałożyć odpowiedniej ilości - albo go za mało, albo go za dużo. Słowem - te lakiery to jakaś wielka pomyłka (wyrzucone).
A lampa stała i czekała.
Postanowiłam więc kupić produkt, o którym czytałam i oglądałam same pochlebne recenzje - jest droższy, no ależ na boga! - kupiłam lampę UV i chcę jej używać! Ostrożnie - jedynie bazę, top i dwa kolorki - kupiłam lakiery Semilac.


Nooo to jest, moi drodzy, zupełnie inna bajka! Lakiery rozprowadzają się jak marzenie, na paznokciach utrzymują się tak długo, jak legenda o hybrydach głosi. Powiem wam w sekrecie, że już czekam na kolejne dwa kolory ;). Polecam te hybrydy z całego serca - nie są tak tanie, jak te wyżej, ale nie są też tak fatalne, jak te wyżej. Dla mnie wybór jest oczywisty.


ZMIANA DRUGA
Pisałam onegdaj, że przerzuciłam się na oleje w pielęgnacji ciała. Pisałam, że nie zamienię olejku do mycia twarzy Bielenda na żaden inny. Pisałam, że.... ech, dużo rzeczy pisałam. I oczywiście coś mnie podkusiło, żeby kupić jakiś inny specyfik do mycia twarzy, bo wydawało mi się, że olejek jest mało wydajny i w związku z tym wychodzi drogo. Długo przeglądałam półki z płynami do mycia twarzy i mój wybór padł, o zgrozo, na Physio-Micelarny Żel do oczyszczania twarzy firmy Lirene.
To coś, co się tak tajemniczo physio nazywa miało precyzyjnie usuwać wszelkie zanieczyszczenia z twarzy, miało intensywnie nawilżać i wygładzać, odświeżać i łagodzić podrażnienia. Za takie banialuki, kosztujące na dodatek od 17 do 20 zł (zależy gdzie kupować) powinni normalnie do odpowiedzialności pociągać. Myłam TYM twarz dwukrotnie, a na mojej twarzy nadal były zanieczyszczenia, które śmiały się ze mnie z wacika z tonikiem. Skóra była po prostu brudna! Mało tego - czułam ściągnięcie cery, wysuszenie, bardzo nieprzyjemne podrażnienie.
Odpuściłam sobie po kilku razach, kupiłam naprędce płyn oliwkowy do mycia twarzy z Ziaji i jak tylko ów mi się skończy wracam do Bielendy. A tą tutaj zaraz po napisaniu tego posta wyrzucam do kosza.



ZMIANA TRZECIA i ostatnia
Zmieniłam pędzel do nakładania podkładu. Mój Hakuro H50S służył mi długo i dzielnie - na zawsze pozostanie moim pierwszym. Zachęcona dobrymi opiniami postanowiłam jednak spróbować czegoś nowego. Czegoś z mniej płaską główką, czegoś nieco większego i bardziej nabitego. Mój wybór padł na pędzel Nanshy R01 i..... przepadłam.
porównanie Hakuro H50S i Nanshy Buffed Base R01

Jak ja mam to wam opisać? Jakich słów użyć? Jak sprawić, żebyście mi uwierzyły i natychmiast zakupiły sobie taki sam? No jak?! Ech, okropna moich słów niemoc, wołająca o pomstę do nieba ograniczoność na monitorze pisania, o braku możliwości przez innych dotknięcia! Ten pędzel jest tak miękki, że każde poranne nakładanie podkładu rozpieszcza i zawstydza, żem chyba niegodna. Ma ogromną ilość włosia tak zbitą, że żadna ilość podkładu nie wtapia się w niego marnując niepotrzebnie, tylko w całości ląduje na twarzy. Do teraz nie miałam pojęcia, że odpowiedni pędzel potrafi wyciągnąć z podkładu całą jego moc krycia. Nanshy powoduje, że mój podkład rozprowadza się równomiernie, z całą swoją mocą - żadnych smug, żadnych plam, pięknie wyglądająca cera. Serio, choć mi poetycznie nieco wyszło, żadne z tych słów nie jest przesadą. Jeśli macie w planach kupić sobie pędzel do podkładu, koniecznie, ze względu na naszą większą lub mniejszą znajomość, zajrzyjcie na stronę Ladymakeup (ja tam kupowałam - przesyłka ekspresowa, a ceny lepsze niż gdzie indziej) i popatrzcie w oczy temu pędzlu (są też z czarną rączką)... W porównaniu z Hakuro (który, zupełnie niezaplanowanie, poszedł w odstawkę) jest dużo bardziej miękki, przyjemniejszy w dotyku i aplikacji i o wiele łatwiejszy w myciu (nie "zjada" tyle podkładu). Polecam polecam, polecam.

I NA KONIEC OŚWIADCZENIE WOLI
Ja, niżej niepodpisana, w obecności znanych i nieznanych mi ludzi, z którymi kontaktu wzrokowego nie mam, oświadczam co następuje. Nie kupię sobie pudru do twarzy, tuszu do rzęs, pomadki, różu i zestawu do konturowania twarzy dopóty, dopóki nie wykorzystam do dna tych, które mam. Tak mi dopomóż moja silna wolo.
Co do pędzli i cieni do powiek nie mogę niczego obiecać....

Pozdrawiam serdecznie,
RR :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz