sobota, 23 stycznia 2016

lustereczko, powiedz przecie....

No cóż, piękna to ja od razu nie jestem. W sumie -  w ogóle nie jestem, choć się staram. A że staraniem tym się jaram, to nawet jeśli piękna nie jestem, to czuję się całkiem w pobliżu.... Ale tylko jeśli się postaram. Wiadomo, na wszystko wpływu nie mamy i nic na to nie poradzimy. Na kształt nosa na przykład wpływ mamy tylko wtedy, jeśli zapłacimy panu sporą sumkę, żeby nam nos połamał i na nowo złożył, żeby był jak nowy. Ale tak w ogóle, jakby tak sprawę rozpatrzyć z punktu widzenia natury, to na kształt nosa wpływu nie mamy. I teraz wyjścia są przynajmniej dwa: ALBO w przekonaniu, że i tak już lepiej z tym czy owym nie będzie, chodzić ze wzrokiem wbitym w podłogę, nie rzucać się w oczy i skazać siebie na życie w przekonaniu, że jest się straszliwie nieatrakcyjnym ALBO pogodzić się z tym, co jest, wziąć takie, jakie nam przypadło w udziale i ewentualnie troche się postarać. I tak: ja biorę i owszem (mhm, doszłam do tego po jakichś.... 30 latach męczarni?), ale w staraniach ustawać nie zamierzam. Póki sił mi starczy.

Tak się jakoś składa, że ten blog w głównej mierze jest blogiem o oczach malowanych. Czyn ten nie jest zamierzony (choć nazwa może mylić), ot, po prostu makijaż oczu wydaje się tym, w czym najłatwiej podziałać, pozmieniać i pokazać. Nie chcę jednak, aby szanowne i szacowne i bardzo przeze mnie doceniane grono czytelników (pozdrawiam, pozdrawiam, cmok, cmok cmok!) myślało, że w makijażu tylko o oczy chodzi. O nie. Powiem więcej - moim zdaniem w makijażu o oczy chodzi tylko w jakichś, ja wiem....., 30 - 40 procentach. Jeśli ktoś zapytałby mnie, o co moim zdaniem chodzi w makijażu najbardziej, to odpowiedziałabym, że wygląd cery.
Proponuję prostą wizualizację. Wyobraźcie sobie twarz kobiety z pięknie pomalowanymi oczami, profesjonalnie roztarymi cieniami i kreską, jak spod igły, za to z twarzą pokrytą tylko kremem. Macie to? Świetnie. I obraz drugi - kobieta z oczami niepomalowanymi, za to z cerą pięknie wyrównaną podkładem, wymodelowaną chłodnym brązem, zaróżowiaoną odrobiną kosmetyku na kościach policzkowych. Jest? Jest. Na którą stylizację stawiacie zostanie dla mnie tajemnicą (choć z wielką przyjemnoścą poczytam w komentarzach o waszych preferencjach), ja natomiast z całą pewnoścą i odpowiedzialnością wybieram twarz z obrazka numer 2.

Dzisiaj zatem będzie o tym, co robię ZANIM się do oczu zabiorę. W planach mam część drugą, o tym, co robię po oczu pomalowaniu, ale niczego nie obiecuję.
Zatem - co i za pomocą jakich aktualnie kosmetyków, dzieje się PRZED.

Zanim wkroczę z jakimikolwiek kolorowymi kosmetykami w obszar mojej twarzy, przygotowuję ją najlepiej jak potrafię. Odświeżam po nocy, nawilżam skórę pod oczami (cały cas poszukuję kremu idealnego) i resztę cery (innym kremem ma się rozumieć). Jeśli mam trochę czasu, to daję go kremowi jednemu i drugiemu, żeby wchłonęły w skórę i odwaliły swoją robotę. Następnie nakładam na twarz bazę.


Nie, nie - niech was nie zmyli ten balsam po goleniu. Nie golę, się, to nie tak, jak myślicie... To znaczy golę się tam, gdzie cywilizacja przykazała golić się kobietom, ale nie golę się na twarzy, jak mężczyzna. Yyyy, to znaczy nic nie szkodzi jeśli, będąc kobietą musisz golić się na twarzy, nie miałam na myśli nic złośliwego.... Yyyy. NO kurczę - chodzi mi o to, że ten balsam (dokładnie TEN: Nivea Men, Balsam po goleniu dla cery wrażliwej) pozostawia na skórze lepką warstwę, która świetnie trzyma podkład na miejscu przez bardzo długi czas. Nie ja to wymyśliłam - mówi o tym cały makijażowy YouTube, a wynalazła to vlogerka Nikkie Tuturials. Musiałam sprawdzić - działa. Niestety mam podejrzenia, że mnie z lekka zapycha, więc na razie go odłożyłam - jak cera dojdzie do siebie, to sprawdzę jeszcze raz. Póki co używam Lasting Finish Primer z Rimmela. Co do działania przedłużającego trwałość makijażu  nie mam zdania, natomiast produkt ten fajnie wyrównuje pory na skórze i nie jest w dotyku taki silikonowy - mogę sobie wmawiać, że skóra pod nim nadal oddycha ;). Jest ok.



Teraz czas na podkład. Tu historia jest dłuuuuga i nadal nie dobiegła końca, choć zdaje się być blisko. Chodzi o wybór podkładu. Mogłabym długo wam tutaj marudzić, narzekać, wymieniać produkty różnych marek. Daruję wam jednak i zmieszczę się w jednym stwierdzeniu: każdy z nich był albo za różowy (jeśli był jasny) albo za ciemny (jeśli miał tony żółte). Ja już właściwie jestem pewna, że mam cerę ciepłą, z tonami żółci i oliwki, za to raczej jasną. Firmy sprzedające w polskich drogeriach takich cer nie przewidują wśród swoich klientek (co dziwne, bo na bank nie jestem jedyna, wręcz przeciwnie), więc musiałam udać się na zakupy do Ladymakep, sklepu już przeze mnie sprawdzonego. Wahałam się dłuuugo, bo i cena wybrańca nie była niska i kolor kupowany na czuja... Zrobiłam to jednak i nie żałuję. Oto mój podkład:


Jest to Make-Up Atelier Paris - Haute Definition ANTI-A GING - podkład nawilżający przeciw oznakom starzenia. Co mnie podkusiło? Po pierwsze opinie o tym produkcie - zarówno na YouTube, jak i wśród klientek sklepu. Po drugie wybór kolorów - oznaczenia rozróżniają kolory z domieszką kolory żółtego - ciepłe ("Y"), kolory oliwkowe z szarością - chłodne ("NB"), tonacje mieszane ("B") oraz kolory z domieszką różu ("A"). Po trzecie nie było mi potrzebne, bo po tylu poszukiwaniach byłam gotowa wydać te 120 zł (tak, wiem...). I wiecie co? Jestem gotowa nadal je wydawać. Podkład jest super. Pięknie, delikatnie pachnie, rozprowadza się jak bajka, naprawdę ma tonację żółtą i przy tym jasną (mój kolor to 2Y). Wytrzymał balik karnawałowy w mojej szkole, kiedy to pot lał się ze mnie litrami, a on został na miejscu! Naprawdę! I po dniu w pracy mój nos nie jest czerwony, jak w przypadku innych podkładów, kiedy to wycieranie nosa rujnuje cały mój urok. Słowem - nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na ten produkt. Zainteresowanych odsyłam na stronę sklepu, o TUTAJ.
Podkład nakładam oczywiście pędzlem.

Teraz czas na okolice oczu i korektor.


Czemu dwa? Ano dlatego, że ten z prawej, EYE LUMINIZER firmy Max Factor, jest świetny do wyrównania koloru skóry pod oczami bez jednoczesnego jej załadowania zbyt gęstym produktem. Jest delikatny, lekki, nawilżający i pachnie nieziemsko. To opakowanie wystarczy mi chyba na wieki wieków.

Ten drugi, Free Skin, korektor pod oczy żółty firmy Delia, uwielbiam za jego kolor. Super rozjaśnia obszary pod oczami (ale nie bezpośrednio pod nimi, nieco niżej), wzdłuż boków nosa, środek czoła. Producent napisał, że jest on przeznaczony na skórę pod oczami, jednak moim zdaniem jest na to za gęsty, ciężki, wchodzi w załamania skóry i po jakimś czasie wygląda nieładnie. Natomiast w roli rozświetlacza skóry - idealny.








Kiedy nałożę podkład i korektor pod oczy, wszystko utrwalam pudrem. W poszukiwaniu tego jedynego zdecydowałam się na puder Maybelline Affinitone w kolorze 03 Light Sand Beige. Nie matowi nachalnie, jest delikatny - w porządku.








Teraz pozostają mi tylko brwi i baza na powieki. W jednym i drugim przypadku najczęściej korzystam z kosmetyków Maybelline Color Tattoo 24hr.




Kolor 40 Permanent Taupe jest idealny jako produkt do podkreślenia brwi, jeśli ma się kolor brwi zbliżony do moich. Natomiast jeśli chodzi o bazę pod cienie, to za każdym razem sięgam po kolor Creme De Nude 93. Obydwa produkty są długotrwałe, nie straszne im deszcze, wiatry i łzy. Wytrzymają wszystko. Bazę pod cienie można spokojnie nakładać palcem, natomiast brwi podkreślam nakładając odrobinę Color Tattoo na mały pędzelek skośny - póki co nie znalazłam do tej roboty pędzelka lepszego niż Hakuro H85.

Nie zapominam jeszcze o zagruntowaniu bazy na powiekach (przypudrowuję pudrem lub jasnym, matowym cieniem) i biorę się za malowanie oczu.




Taka oto historia :)

Pozdrawiam was serdecznie i do następnego :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz